Pamiętam dokładnie, jakby to było dziś, jak leżała w tym gołębioszarym wózku, taka malutka, jak powiesiłam jej tę grającą krówkę, gdy już nie spała tak ciągle i zaczęła się interesować światem. Jak Kuba dojechał do nas na somińskie wakacje i miał w prezencie dla niej takie wiszące stwory do wózka, żeby można było ją zabawiać wyjącą wniebogłosy po przebudzeniu na spacerze. Pamiętam, jak spała we wrześniu w tym moim ulubionym pajacyku frotte w miętowe kwiatuszki, jej pierwszy uśmiech i skoki rozwojowe, podczas których myślałam, że ja tego nie przeżyję i to się nigdy nie skończy.
Te jej rzeźbienie kupy godzinami, masowanie brzuszka, noszenie i podskakiwanie bo wtedy się uspokajała najbardziej. Moją głodówkę bo zalecali najlepiej nie jeść nic ;), a na pewno odrzucić nabiał i jaja. Pamiętam jej pierwszą przespaną noc, i jak się zorientowałam, że nie karmiłam jej w nocy, to zerwałam się jak oparzona z łóżka i szarpnęłam nią przerażona czy wszystko w porządku. To załamanie, kiedy z dnia na dzień przestała ładnie spać w nocy i budziła się co chwila, a ja znów myślałam, że to koniec świata. Tę swoją nieporadność, brak doświadczenia, przerażenie w oczach. Te przepłakane z bezsilności noce i to jak zostałam z nią pierwszy raz sama na tydzień, gdy miała 4 miesiące. Tę pieluszkę flanelową, którą jej wyścielałam materacyk w wózku i tę tragiczną trzydniówkę. I tak jakby te 2 lata nie minęły. Ja nie czuję bym się szczególnie zmieniła, chodzę w tych samych ciuchach, ważę znów tyle samo, nadal narzekam na odrosty i nie mam czasu biegać. Nasze życie wzbogaciło się w stek niezapomnianych wrażeń i wspomnień z dwuletnim szczęściem, to na pewno. I teraz jest drugie Szczęście - Zuzia. Gdyby nie była taka bardziej wizualnie moja, nie miała typowych kolek, które odróżniają ją od siostry, to bym przeżywała codzienne de javu. Dziś patrzę w wózku na tę samą pieluszkę, zakładam jej ten pajacyk frotte i poruszam mocno stworami od taty w wózku, gdy zaczyna się nudzić po przebudzeniu. Uśmiecha się do mnie tak samo jak Mery i waży identycznie, jak jej siostra w tym wieku. W weekend znów byliśmy na parku śniadaniowym jak co sobotę latem, gdy jesteśmy w Łodzi i znów ją karmiłam przykrytą otulaczykiem w ptaszki na trawie wśród zieleni. I choć niby nie zmieniło się zbyt wiele, jesteśmy dokładnie na tym samym etapie, na którym byliśmy te 2 lata temu, to jednak ja jestem spokojniejsza.
Wegańskie pankejki bananowe
Idealne dla matek karmiących, dla nietolerujących białka mleka krowiego i jaj, dla atopików, wegan i ... dla wszystkich! Bo są przepyszne! Mąż uznał, że jedne z lepszych które robię :)
2 szklanki mleka kokosowego (przepis na proste domowe mleko kokosowe)
2 pełne szklanki mąki
2 banany
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 łyżka syropu klonowego, golden syropu lub innego słodu (opcjonalnie)
olej kokosowy do smażenia
Banany rozgniatamy widelcem i łączymy z mlekiem (domowe mleko wcześniej troszkę podgrzewam, aby rozpuścić kawałki tłuszczu kokosowego), słodem i ekstraktem waniliowym. Dodaję mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszam trzepaczką do połączenia składników.
Smażę placuszki na rumianku kolor na wolnym ogniu.
Uwaga! Należy odwracać placuszki na drugą stronę jak zaczną pokazywać się na nich pęcherzyki powietrza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze 😀