piątek, 29 grudnia 2017

Przednoworocznie



Nic tak jakby się chciało. Koniec roku nie rozpieszczał, cały grudzień nie rozpieszczał. Przeziębienia, trzy bostonki, śmierć wuja, kolejne choroby, wyjazdowe święta z chorobami w tle. Walczenie o zdrowe oskrzela Zuzi, latanie po lekarzach, bieganie z inhalatorem i katarkiem po całym domu, żeby tylko uchronić się przed antybiotykiem. Dom niesprzątnięty po raz pierwszy na Święta, niedomyte okna i jedynie kilka akcentów, minimalistycznych oczywiście. Skandynawskie gwiazdy w oknach, lampki, lampki, wszędzie lampki i mała jodła w drewnianej donicy. Tyle. Jakieś te Święta nie takie, niedopowiedziane, niedośpiewane, chłodne, niedojedzone bo nikomu się jeść nie chciało przez te katary i stresy. -2 kg na koncie zamiast +4 jak do tej pory

sobota, 16 grudnia 2017

matczyne ramiona i pomarańczowe pancakes



Moja przyjaciółka urodziła dziecko. Drugie. Różnica wieku podobna jak u nas. Kobieta, która była zawsze dla mnie moją Superhero, wzorem do naśladowania, Supergirl, Supermamą, Superczłowiekiem, stanęła bezradności i przerażeniu prosto w oczy. Jak każda z nas, która rodzi kolejne dziecko. Supermama, w swoim odczuciu zamienia się w nieradzącą sobie zdrajczynię, która musi godzinami karmić swoje boguduchawinne drugorodne, podczas gdy drugie, to pierworodne ukochane cudowne dziecię siedzi samo pozbawione matczynych ramion. W naszym odczuciu zaraz zacznie się ono kołysać do przodu i tyłu i jąkać, bo my nie umiemy się rozdwoić, kochać, tulić, trzymać każde z nich tyle samo i tak samo. Ale nie da się. No nie da. Przynajmniej na początku, który zazwyczaj bywa cholernie trudny dla nas wszystkich.