środa, 15 marca 2017

Moja Ostoja i zapach ciasta drożdżowego


Marzec, a dokładnie jego połowa to czas, kiedy od dawien dawna, za czasów studenckich urywałam się z zajęć i kierując się na Łódź Kaliską łapałam pociąg do Gdyni, by później złapać ten ukochany niebiesko-żółty mknący na sam koniuszek naszego Półwyspu. Kuupa godzin drogi, ale jaka radość w sercu, i Ona, stojąca tam na tej małej helskiej stacyjce z różą w ręku i radością w sercu, że znów mnie ma. Na weekend, czasem trochę dłużej, ale znów nie będzie samotna. Mój om pachnący ciastem drożdżowym, niezmieniony pokój od czasów liceum, nasze wielogodzinne spacery po lesie, nad morzem, na cypel, gdzie powietrze o tej porze roku pachnie tak specyficznie, że nawet teraz gdy zamknę oczy, czuję ten zapach mokrego piasku, sosen, ostrzejszego wiatru, niezbrudzone jeszcze sezonowym zapachem smażonych ryb i gofrów.
Takie czyste, bez spalin, taki mały raj, do którego zawsze się chciało wracać, no i przede wszystkim do Niej. Teraz też jeżdżę, biorę wolne w pracy, albo od w sumie 2 lat jeżdżę a to z Marysią w brzuchu, a to już ledwo chodzącą, w tym roku już jadę z moimi dwiema córami. Jakże ja się cieszę, że je mam, że Zuzanka okazała się Zuzanką i będę mieć dwie takie swoje, które mam nadzieję, też zawsze z wielką radością i ochotą, bez względu na wiek będą jechać do mnie na jakąś okazję, że stanie się to jakąś tradycją, jak ja jeżdżę od lat do mojej Mamy na Jej imieniny. A może stworzymy jeszcze jakąś inną naszą tradycję? :) Sytuacja się od jakiegoś czasu trochę zmieniła, nie jeżdżę już teraz na Hel, nie wysiadam na pachnącej sosną i mokrym piachem stacyjce, wybudowali mi autostradę nad morze, dorobiłam się auta i mknę teraz do Niej w 3,5 godziny. Teraz odwiedzam Trójmiasto, które też bardzo kocham, trochę inaczej jak Hel, nie mam tu tyle sentymentów, ale mogę powiedzieć, że też jadę do domu. Bo dom nasz jest przecież tam, gdzie nasi bliscy, nie tam gdzie się urodziliśmy, mieszkaliśmy, dziurawiliśmy pierwsze dżiny i całowałyśmy pierwszego chłopaka. Koleje losu się różnie układają. Ja jestem szczęśliwa, że teraz nie wita mnie Ona sama, z tą różyczką w ręku i łzami w oczach, na tej stacyjce, na którą lubiłam tylko przyjeżdżać. Teraz już nie jest sama, jest szczęśliwa i gdy wyjeżdżam, wyjeżdżam ze spokojem w sercu. Uwielbiam te marce, pakowanie walizek i choć teraz dość zorganizowane być to musi bardziej przy mojej Mery, mniej spontaniczne, jak to mawiał kiedyś mój Tata, nie mogę się teraz "spakować w torebkę od cukru" i jechać, ale jak fajnie, że mogę. Upiekę Jej jakieś pyszne ciasto, spakuję prezenty, laurkę od Marysi i zabawię na dłużej, bo gdy my będziemy chłonąć nadmorskie powietrze, w pocie czoła Munsz będzie niczym Dorota Szelągowska przeprowadzał demolkę w mieszkaniu w celu urządzenia pokoiku dla naszych małych dam (pamiętacie aranżacyjny post o pokoiku?). Będzie mnie trochę mniej na blogu, ale jak tylko wrócimy, podzielę się z Wami wrażeniami z Trójmiasta. Program nie jest zbyt napięty, bo dostałam nakaz od lekarza jak najwięcej odpoczywać, więc pewnie Mery będzie szaleć z Dziadkami po Sopocie, a ja w zaciszu domowym będę nadrabiać zaległe lektury, na które za dwa miesiące nie będę miała pewnie czasu nawet zerknąć ;) 
Niosę Wam przepis na ekspresowe ciasto drożdżowe, którym pachniał mój dom praktycznie co piątek, oraz gdy przyjeżdżałam na studiach do domu. Może i Wasze dzieci zapamiętają ten zapach na zawsze, czego Wam życzę 😍.


Ekspresowe ciasto drożdżowe mojej Mamy
z kruszonką


SKŁADNIKI

1/2 kg mąki pszennej 
1/2 szklanki ciepłego mleka
125 g masła lub margaryny (np. Kasia) 
1/2 szklanki cukru
2 łyżki cukru waniliowego
(ja daję ekstrakt waniliowy lub domowy cukier waniliowy wg. przepisów stąd)
8 dkg świeżych drożdży
4 jajka
1 łyżka oleju rzepakowego (może być oliwa z oliwek)
zapach do ciasta (u nas zawsze waniliowy lub cytrynowy)
2 garstki rodzynek

Kruszonka

3 płaskie łyżki miękkiego masła
2 czubate łyżki cukru
5 łyżek mąki
1 łyżka wiórków kokosowych
Jeśli będzie się Wam wydawać, że kruszonka jest zbyt maślana, dodajcie troszkę więcej mąki. Ale generalnie, lepiej by była bardziej wilgotna, niż piaskowa. 

Masło/margarynę rozpuścić, odczekać aby trochę przestygła.
W dużej misie, w której będziemy wyrabiać ciasto, zasypać drożdże łyżką cukru, odstawić na 5 ok. min. aż się rozpuszczą. Wymieszać je z ciepłym (nie gorącym!!!) mlekiem i delikatnie przestudzonym masłem. Dodać pozostałe składniki i dokładnie zmiksować. Na koniec wmieszać łyżką rodzynki.

Ciasto wylać do wysmarowanej masłem i oprószonej mąką blachy (może być wyłożona papierem do pieczenia). 

Kruszonka: Masło ucieramy ręką z cukrem i wiórkami, tak aby powstały kruszynki. Wysypujemy na wierzch ciasta. 

Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Piec ok 40 min. 

Po upieczeniu najlepiej studzić ciasto w lekko otwartym piekarniku. 
































A teraz Was już nadmorsko całujemy - Bożenna, Agnieszka, Marysia i Zuzanka (w brzuchu;)) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀