Wakacje się dla nas skończyły, i choć trwały one dla mnie niesamowicie długo, bo nie każdy może sobie pozwolić na miesięczny urlop, z dala od domu i wakacjować się nad morzem i jeziorami tyle czasu, że zapomina później gdzie w domu w szufladzie chowa się skarpetki :), ale tak miałam, i uznaję ten czas za coś wyjątkowego, co pewnie nigdy się już nie powtórzy, dlatego dziękuję losowi za
takie postawienie sprawy, rodzicom za możliwości lokalowe, mężowi za skombinowanie urlopu i home office w taki sposób, abyśmy mogli być w tym czasie z sobą jak najdłużej i teraz obiecuję zakasać rękawy i odzywać się do Was częściej, bo baterie mam tak naładowane, choć dziecko moje coraz bardziej upodabnia się do laleczki Chucky, to jakoś dałam radę i wypoczęłam każdą komórką swego ciała, aż po kości szpik! Ale lubię też wracać do domu. To gdy otwieram drzwi i czuję jego zapach... połączenie drewna i kwiatów. To, jak zaraz po powrocie lecę na balkon, i choć kwiaty miały doskonałą opiekę (dzięki Kochani :*) to i tak obrywam, skubię, podlewam i planuję co wyrwać, a co wsadzić nowego. To, jak wieszam sznury grzybów do suszenia w kuchni i bukiety mięty, którą zerwałam nad jeziorem somińskim, myję słoje, owoce, "nastawiam" nalewki i soki, głównie o tej porze roku z aronii, która w naszej ukochanej kaszubskiej wsi rośnie wzdłuż drogi do jeziora i jest jej bardzo dużo... Kocham ten czas, i choć lato w tym roku nie rozpieszcza, to sierpień ma swoją magię. W sierpniu inaczej pachnie powietrze, niebo przybiera kolor niezapominajek, światło jakoś inaczej pada, tak bardziej złociście i oświetla wszystko tak pięknie. Kwiaciarnie ukwiecone są wrzosami, chryzantemami i lawendą, knajpki poubierane są powoli w jesienne barwy, na stolikach stoją bukiety astrów i dynie, a na krzesłach pledy, bo sierpniowe wieczory już chłodne.
Sierpień to wyjątkowy czas... już coraz mniej chce się usiąść przy zimnym prosecco, a prędzej zagłębić się w smaku czerwonego wina, czy cierpkości nalewki aroniowej. To czas, kiedy mam jeszcze ochotę wstać wcześnie i wykorzystać czas gdy Marysia śpi, pijąc kawę na balkonie, otulona moim kocykiem w kolorze lawendy. Na stołach królują placki ze śliwkami, czy tarty z jabłkami i cynamonem. I dobre jest to, że gdy schyłek wakacji za pasem, nie musi ci się tak chcieć wszystkiego. Nie musisz robić sobie wyrzutów sumienia, że nie wstałaś o 6 rano i nie poszłaś biegać, bo ranek tak piękny. Nie trzeba tak planować, organizować, szaleć. Można zwolnić, nacieszyć się jeszcze tym latem, ale w spowolnionym tempie, posnuć się jak to babie lato i powłóczyć w weekend po mieszkaniu w piżamie z kubkiem kawy w ręku, zamiast pędzić na plażę czy wyprawę rowerową póki jeszcze upału nie ma. I choć jestem bardzo aktywna, uwielbiam szybkie tempo, za co często jestem krytykowana, to teraz zaczynam luzować. Jutro, gdy tylko munsz przyjdzie z pracy, wygonię całą familię na spacer, a sama włączę sobie Dianę Krall i zacznę robić przetwory. Dom tak pięknie będzie pachnieć, a ja się wyjątkowo nie będę spieszyć z niczym. Życzę Wam, abyście czasem też potrafiły zrzucić piąty bieg i pocelebrowały sobie ostatnie chwile lata, jak lubicie najbardziej. Czy to siedząc w kuchni i robiąc przetwory, spacerując po parku, czytając książkę na tarasie czy wskakując w buty do biegania i ruszając przed siebie. Zróbcie czasem coś z myślą o sobie, wyluzujcie i bądźcie dobre - dla siebie.
takie postawienie sprawy, rodzicom za możliwości lokalowe, mężowi za skombinowanie urlopu i home office w taki sposób, abyśmy mogli być w tym czasie z sobą jak najdłużej i teraz obiecuję zakasać rękawy i odzywać się do Was częściej, bo baterie mam tak naładowane, choć dziecko moje coraz bardziej upodabnia się do laleczki Chucky, to jakoś dałam radę i wypoczęłam każdą komórką swego ciała, aż po kości szpik! Ale lubię też wracać do domu. To gdy otwieram drzwi i czuję jego zapach... połączenie drewna i kwiatów. To, jak zaraz po powrocie lecę na balkon, i choć kwiaty miały doskonałą opiekę (dzięki Kochani :*) to i tak obrywam, skubię, podlewam i planuję co wyrwać, a co wsadzić nowego. To, jak wieszam sznury grzybów do suszenia w kuchni i bukiety mięty, którą zerwałam nad jeziorem somińskim, myję słoje, owoce, "nastawiam" nalewki i soki, głównie o tej porze roku z aronii, która w naszej ukochanej kaszubskiej wsi rośnie wzdłuż drogi do jeziora i jest jej bardzo dużo... Kocham ten czas, i choć lato w tym roku nie rozpieszcza, to sierpień ma swoją magię. W sierpniu inaczej pachnie powietrze, niebo przybiera kolor niezapominajek, światło jakoś inaczej pada, tak bardziej złociście i oświetla wszystko tak pięknie. Kwiaciarnie ukwiecone są wrzosami, chryzantemami i lawendą, knajpki poubierane są powoli w jesienne barwy, na stolikach stoją bukiety astrów i dynie, a na krzesłach pledy, bo sierpniowe wieczory już chłodne.
Sierpień to wyjątkowy czas... już coraz mniej chce się usiąść przy zimnym prosecco, a prędzej zagłębić się w smaku czerwonego wina, czy cierpkości nalewki aroniowej. To czas, kiedy mam jeszcze ochotę wstać wcześnie i wykorzystać czas gdy Marysia śpi, pijąc kawę na balkonie, otulona moim kocykiem w kolorze lawendy. Na stołach królują placki ze śliwkami, czy tarty z jabłkami i cynamonem. I dobre jest to, że gdy schyłek wakacji za pasem, nie musi ci się tak chcieć wszystkiego. Nie musisz robić sobie wyrzutów sumienia, że nie wstałaś o 6 rano i nie poszłaś biegać, bo ranek tak piękny. Nie trzeba tak planować, organizować, szaleć. Można zwolnić, nacieszyć się jeszcze tym latem, ale w spowolnionym tempie, posnuć się jak to babie lato i powłóczyć w weekend po mieszkaniu w piżamie z kubkiem kawy w ręku, zamiast pędzić na plażę czy wyprawę rowerową póki jeszcze upału nie ma. I choć jestem bardzo aktywna, uwielbiam szybkie tempo, za co często jestem krytykowana, to teraz zaczynam luzować. Jutro, gdy tylko munsz przyjdzie z pracy, wygonię całą familię na spacer, a sama włączę sobie Dianę Krall i zacznę robić przetwory. Dom tak pięknie będzie pachnieć, a ja się wyjątkowo nie będę spieszyć z niczym. Życzę Wam, abyście czasem też potrafiły zrzucić piąty bieg i pocelebrowały sobie ostatnie chwile lata, jak lubicie najbardziej. Czy to siedząc w kuchni i robiąc przetwory, spacerując po parku, czytając książkę na tarasie czy wskakując w buty do biegania i ruszając przed siebie. Zróbcie czasem coś z myślą o sobie, wyluzujcie i bądźcie dobre - dla siebie.
Całusy Wam ślę z mego domu, którym się właśnie nacieszam po miesiącu niebytu i wrzucam przepis na aroniówkę - idealną na jesienno - zimowe wieczory :)
a tu kilka migawek ze zbiorów aronii ;)
(nie taka mocna) Nalewka z aronii
z cynamonem, wanilią i goździkami
1,5 kg aronii
1 kg cukru
1 l wódki (może być 1/2 l wódki i 1/2 l spirytusu, jeśli wolicie mocniejszą)
200 ml wody
laska wanilii
8 goździków
1 laska cynamonu (może być cynamon pokruszony, ale nie mielony!)
Aronię umyć (można przemrozić ją w zamrażalniku, żeby stracić cierpkość, ja tego nie robię bo ona właśnie stanowi dla mnie podstawę smaku). Wsypać do słoja z nakrętką (u mnie 5 l) i zasypać cukrem, potrząsnąć porządnie słojem aby cukier wymieszał się z owocami. Odstawić w ciepłe miejsce na 1-2 dni (jeśli wystawicie na ciepły balkon, wystarczy 1 dzień). Aronia wytrąci sok. Po tym czasie należy wlać do słoja alkohol, dodać przeciętą wzdłuż laskę wanilii, cynamon i goździki i zamieszać wszystko porządnie. Postawić słój w kuchni, piwnicy i od czasu do czasu potrząsać nim (Ja robię to codziennie, bo nalewka stoi w kuchni i jest pod ręką ;)). Po 3 tygodniach nalewkę zlewamy do butelek, dokładnie oddzielając owoce i przecedzając przez np. gazę.
Nalewka powinna postać przynajmniej z 2 miesiące, aby się "przegryzła".
Salud! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze 😀