środa, 13 czerwca 2018

Jestem cyborgiem



Opiszę Wam swój przykładowy dzień. Dzisiejszy chociażby. Totalnie zwyczajny. Do napisania tego tekstu zmusiła mnie refleksja, która zaprzątnęła moją głowę po ostatniej mojej wypowiedzi na jednej z fejsbukowych grup dla kobiet, matek - superbohaterek walczących o chwilę dla siebie i walczących o siebie. Otóż, padło pytanie jak co tydzień "co zrobiłaś dla siebie samej w minionym tygodniu" i ja pochwaliłam się swoimi nowymi zwyczajami, które wprowadziłam do swojego życia, wzbudzając tym samym las lajków i pytań jak ja to robię. Normalnie. Chcę. Drugą sytuacją zmuszającą mnie do zastanowienia się czy nie jestem przypadkiem jakimś człowiekiem - robotem była sytuacja kiedy
mijałam się z sąsiadką dziś i zapytałam z grzeczności czy idzie do wnusia, wiedząc, że chadza do maluszka czasem. Ta pochwaliła mi się, że owszem, i że codziennie tak chodzi, co wzbudziło w mojej głowie szybką kalkulację ile malec już ma i czy przypadkiem jego mama nie wróciła już do pracy, ten czas tak szybko leci. Ale nie, malec ma pół roku, mama jak najbardziej w domu, drugie dziecko zaprowadzane do przedszkola (przez ojca) i gdy zapytałam czy córka wróciła do pracy, to Pani mi powiedziała, z lekkim wyrzutem w głosie, że nie nooo ale córka musi czasem przecież do lekarza wyskoczyć czy też na zakupy iść. I zrobiło mi się głupio i dziwnie gdy stałam przed nią z wózkiem, w drugiej ręce trzymając siatę truskawek, ziemniaków bo reszta zakupów zmieściła się na szczęście do wózka. A do swojego lekarza wczoraj dymałam z Zuzią na rękach bo innej opcji nie było. I tak pomyślałam... wstaję o 4:55 żeby o 5:00 ruszyć biegać robię to tak wcześnie bo o 6 zazwyczaj budzi się Zuzia i zaczyna się normalny dzień. Postanowiłam biegać o tej godzinie bo nikomu się nie muszę tłumaczyć, że muszę wyjść, że zostawię bahornię z tatą, tym bardziej, że popołudnia lubimy spędzać razem a wieczorami albo padam na ryjek albo pracuję albo lubię napić się wina w otoczeniu lubego, bo my się nadal bardzo lubimy. I dlatego o 5 wychodzę z domu mam jakieś 30 min dla siebie, i biegnę, a w uszach mam audiobooka. I jest cudnie. Później wracam, wychodzę na szybko z psem bo skoro już jestem ubrana to niech sobie luby pośpi te 10 min dłużej. Następnie szybki prysznic, nastawiam kawiarkę i robię mleko młodej bo zaraz się obudzi. Marysia na szczęście śpi trochę dłużej, to chociaż mogę napić się kawy nie odpowiadając na milion pytań jednocześnie. Później prace domowe, na śniadanie dziś jest jaglanka z owocami sezonowymi i syropem klonowym, ogarnianie dziewczynek, latanie za Zu, która na widok pieluchy czy bodziaka... dłuuuga! Odpieranie marysinych histerii, bo ona się nie chce ubierać, albo chce żeby ją mama ubrała ale lewą skarpetkę zakłada ona sama a ta bluzka ją gryzie. I wreszcie. Wychodzimy. Idziemy do przedszkola. Wszystkie, bo później idę z Zu na szybkie, bieżące zakupy, wracam czasem uda mi się wnieść wszystko jednocześnie a czasem tylko część idąc na to 4 piętro z bobasem dzierżącym w ręku bułkę, którą je już od Biedronki bo przecież tak manifestowała w owej Biedronce swój głód, że ludzie w kolejce mnie przepuszczali. Na tym samym ramieniu mam zarzuconą jak wór marynarza torbę eko z zakupami, a w drugiej wolnej ręce trzymam piwonie i co się jeszcze dało wepchnąć w łapę i idę i modlę się codziennie, żeby dojść i nie umrzeć. Później sprzątam, wieszam pranie, usypiam młodą, ale wcześniej jeszcze tłukę schabowe na obiad dla męża, które mu obiecałam nazywając go drwalem po tym jak tyra ostatnio na naszej działce budując szopę przytwierdzoną do naszego ślicznego domku. Szopa to takie brzydkie określenie, bo mu śliczna wyszła. I on ma dziś taki drwalski obiad, a ja z racji tego, że ostatnio tłuszcz wyłapuję nawet z powietrza, zjem sałatkę. Zuzi tylko jeszcze coś ugotuję. I zrobię sobie hybrydę jak będzie spała, a przy okazji popracuję trochę, a co! Nie mam czasu ani kasy aby jeździć, chodzić na paznokcie to robię sama. Zawsze można sobie przy tym posłuchać książki (polecam Kasię Nosowską "A ja żem jej powiedziała". Sztos). Dbanie o siebie samemu też jest fajne, bo jesteś niezależna. Anytime. Polecam! Popołudniu jak nie pojedziemy na działkę to zrobię z dziewczynami crumble truskawkowe, bo mnie naszło tak, że no muszę! W końcu na obiad zjem tylko sałatkę. A rano pójdę biegać, no to chyba mogę! A jeśli pojedziemy to powyrywam chwasty,  się szerzy dziadostwo i wyjdę na wieś ścigać się z Maryśką na hulajnodze (tzn. ona na hulajnodze, ja z wózkiem), żeby drwal mógł popracować! Wczoraj w nocy robiłam dżem truskawkowy, robiłyście już? Nie mogę czekać na tanie truskawki bo w piątek wyjeżdżam do mojego kaszubskiego raju. Na 2 tygodnie przynajmniej. Do mamy. 
Wieczorem uśpię dziewczynki, bo odkąd śpią razem ja przy nich czuwam, poprasuję, a później napijemy się z lubym wina, pogadamy i pójdziemy spać. Życie jest takie piękne! 
A Wy, też czasem tak myślicie, że macie jakąś nadprzyrodzoną siłę?

Crumble truskawkowe z cynamonem



Składniki:
1/2 kg truskawek (odszypułkowanych)
1 łyżeczka cynamonu
210 g mąki pszennej 
1 łyżeczka proszku do pieczenia
100 g zimnego posiekanego masła
50 g brązowego cukru (można dać ciut więcej jeśli truskawki nie są zbyt słodkie)

Truskawki myjemy, kroimy na ćwiartki, układamy w naczyniu żaroodpornym, posypujemy delikatnie cynamonem. 
Składniki na kruszonkę zagniatamy szybko i wysypujemy na ułożone truskawki.
Wkładamy do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy ok. 30 min do zrumienienia się kruszonki. Jemy jeszcze ciepłe (ale nie gorące, bo po ostudzeniu truskawki związują się w gęsty syrop).













⬇⬇⬇

grupa "Dla siebie samej" autorki bloga "Mogę Więcej" super babki Natalii. Kto nie był, niech nadrabia!

książka Kasi Nosowskiej:
http://www.empik.com/a-ja-zem-jej-powiedziala-nosowska-katarzyna,p1200675524,ksiazka-p

Lubicie crumble? Koniecznie wypróbujcie crumble jabłkowego z tego przepisu 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀