Weekand to dla mnie święty czas. Naprawdę, mimo, że nie pracuję jak kiedyś w korpo 8-16, nie tęsknię za domem, bo obecnie, praktycznie jestem w nim cały czas, ale jak tylko przychodzi piątek, to dostaję skrzydeł. I choć te skrzydła coraz ciężej mają bo Fasol/a w brzuchu rośnie jakbym drożdżowe ciągle szamała, to tak cudownie się czuję. Jak tylko rano w piątek wstanę, pójdę do kuchni robić śniadanie, a na blacie leży karteczka od Mensza z informacją, że dziś już piątunio, to takiego powera dostaję, że aż się kurzy!
Sprzątam, jak tylko Mery pozwoli, obiad gotuję, porządkuję, a gdy tylko zmrok się zrobi świece i światełka w oknach zapalam, klimat robię i czekam. Na Pana Wybawcę, który przyjdzie z pracy i wybawi mnie. Sprzątnie łazienkę, oderwie od mojej nogi dziecko, napije się ze mną kawy czy czegoś tam dobrego innego, i gdy Małą uśpi, to zlegniemy sobie razem na kanapie, film się obejrzy bez spiny, że jutro rano o 5 trzeba wstać, z psem wyjść i znów do roboty. Można dłużej posiedzieć, się wyluzować, rano Munsz pójdzie po chałkę i zjemy wspólne śniadanie. Bez pośpiechu. Weekendy to taki czas dla nas. Nie cierpię!!! (dosłownie jak Smurf Maruda), jak ktoś nagle psuje mi plany. Taka jestem nowoczesna i wyluzowana, ale weekend to weekend. Czas święty, czas dla nas, dla rodziny, dla umówionych wcześniej spotkań, żadnego większego sprzątania, cudowania, porozkładanych suszarek z praniem, nie... w weekend już jest ładnie i nie ma czasu na bzdety. To czas dla rodziny, wspólnych chwil, małego niekiedy lenistwa i relaksu. Wiadomo, przed świętami to co innego... ale i tak jak nastanie niedziela to już chill total. Poranne oglądanie bajek z młodą w łóżku, pies się nawet do tego rytmu dostosował i nie zamierza za wcześnie wychodzić na siku, później pankejki, kawa i dalej co w scenariuszu zapisane. Kocham to. To takie moje weekendowe hygge. Słyszałyście pewnie o tym rodzaju sztuki szczęścia, a kto z Was jeszcze nie słyszał, to zachęcam do zapoznania się i wprowadzenia do swojego życia :)
A jako, że dziś piątunio nastał, nie zostawię Was bez pyszności do wypróbowania i mam przepis na idealne pankejki z owocami na te szarojesienne ale jakże cudne poranki.
Pancakes z borówką amerykańską
(na niedzielne poranki i nie tylko 😉)
Składniki ( na ok. 14 placuszków)
1 i 1/3 szklanki mąki
1 jajko
1 i 1/4 szklanki maślanki lub kefiru
2 łyżki płynnego miodu lub syropu klonowego
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1/4 szklanki oliwy
2 garści borówek amerykańskich/jagód/drobnych malin (u mnie mrożone)
Wszystkie składniki (poza owocami) umieszczamy w misie i miksujemy do powstania jednolitej, gęstej masy (jak śmietana). Dodać owoce i delikatnie wmieszać w masę.
Smażymy na wolnym ogniu na suchej patelni naleśnikowej (mi wchodzą na raz 3 placuszki), obracamy na drugą stronę gdy na powierzchni pojawiają się i pękają pęcherzyki powietrza.
Podajemy z syropem klonowym, cukrem pudrem (ewentualnie) lub same.
Do tego dobre latte, dla dzieci kakao, powolna konsumpcja, w tle fajna muzyczka i jest to przepis na udane niedzielne śniadanie.
Cudownego weekendu Wam życzę! Nie dajcie się za bardzo świątecznej szarpaninie, nie wylećcie z okna podczas ich mycia! Znajdźcie chwilę by wrzucić na luz, chociażby podczas porannego śniadania przy filiżance ulubionej kawy. Cmok! :)
Mam rację?? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze 😀