Są takie wydarzenia w życiu człowieka, które mają wpływ na całe dalsze życie. Człowiek się rodzi, dorasta w fajnej lub mniej fajnej rodzinie, otoczony miłością rodziców, rodzeństwa, szczęśliwy, beztroski. Nie zdaje sobie sprawy z tak wielu rzeczy, chodzi do szkoły, zbiera piątki i tróje czasem, biega na SKS-y i jeździ na kolonie. Odprowadzany wzrokiem wzruszonych rodziców, gdy pierwszy raz rusza autokarem na wycieczkę. Codziennie ma postawiony na stole ciepły obiad przez mamę lub tatę, nowe buty na zimę i poczucie bezpieczeństwa, że nocą w drugiej sypialni śpią rodzice - najważniejszy filar rodziny. Czasem jednak, jak to w życiu coś się spieprzy, nagle, niespodziewanie, rujnując całe życie tego młodego człowieka i rozsypując jego świat na małe kawałki. Jeszcze dzień temu było wszystko normalnie, szeleściłam liśćmi pod nogami zbierając kasztany w drodze do szkoły. Szłam sama, bo szkoła pod domem, a i ja już 13 letnia, niemal prawdziwa nastolatka. Jednak jeszcze dziecko. Teraz z perspektywy czasu wiem, że całkiem małe dziecko, któremu na drugi dzień, grunt usunął się spod nóg. Ale jak to, dlaczego, przecież jeszcze wczoraj rozmawialiśmy przez telefon, było wszystko dobrze, śmiałeś się i mówiłeś, że mnie kochasz!
Przecież jak się kocha, to nie odchodzi się od tak, na zawsze, bez pożegnania. Mówiłeś, że za kilka dni wracasz do nas, do domu. Mój największy w tamtym czasie Przyjaciel, zwierzchnik, powiernik nastoletnich sekretów, obrońca i najważniejszy mężczyzna mojego ówczesnego życia. Tak nagle odszedł, a mój smutek musiał dojrzewać aż 18 lat, abym mogła o tym powiedzieć. To więcej niż połowa mojego życia, jednak smutek nie osiągnął jeszcze swojej pełnoletniości, nadal siedzi we mnie świeży i w każdą rocznicę czuję tamten dzień w sobie jakby to było wczoraj. Jakbym niedawno odebrała z mamą telefon z tą informacją, zadzwoniła do Marty z ławki, żeby powiedzieć, że nie będzie mnie w szkole i odłożyła bez słowa telefon. Do dziś widzę brata, który staje w drzwiach naszego domu i rzucamy się sobie w ramiona i tę niekończącą się podróż starą S1 po tatę. Tę niemoc totalną, brak zrozumienia dlaczego i obawę co teraz będzie. Nie zdążył wrócić. Nie zdążyłam mu opowiedzieć o tylu rzeczach. Nie doczekał się wnuków, choć Zuzia mi tak bardzo Go przypomina. Tak często zastanawiam się kim bym była teraz, gdzie mieszkała, jak żyła, gdyby los mi Go nie zabrał. Przewrotność życia jest tak bardzo zaskakująca, niepewność jutrzejszego dnia dotyczy każdego z nas. Jednak ja już teraz uśmiecham się do wspomnień i tego uczucia jak bardzo go kochałam. Jak cudowną rodzinę tworzyliśmy i dziękuję chociaż za te 13 lat. Dziś jak zwykle zapalę w domu świece przy naszym zdjęciu i jak zwykle pójdę na pobliski cmentarz zapalić znicz. Nie jestem sama, pójdę z kimś kto mi tak bardzo Go przypomina. Uśmiecham się do Was, a Wy pomyślcie dziś ciepło o mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze 😀