Nie będę opowiadać Wam całej historii. Czytałybyście ją do jutra przy podwójnym espresso z wypiekami na twarzy. Każdy związek ma swoje wzloty i upadki, same musicie przyznać, że nie zawsze u Was było cukierkowo. Raz on zawinił, drugi raz ona poszła w
drugim kierunku. Tak to już jest, niby od pewnego momentu stanowimy jedność a jednak każdy z nas na swój sposób jest inny. My jesteśmy z sobą od ponad 12 lat. 5 lat małżeństwa, 8 lat wspólnego mieszkania (tak, tak... nie składaliśmy ślubów czystości, o co się nawet z księdzem w konfesjonale podczas przedślubnej spowiedzi... posprzeczałam ;) Może Wam kiedyś o tym opowiem... Świadków sporo, bo wszyscy obecni w kościele jak jeden! :D). I tak sobie żyliśmy sami, studiując, z dala od domów rodzinnych, w wybranej przez siebie Łodzi, w akademikach, początkowo osobnych, wreszcie wywalczonym wspólnym "Olimpie" na ósmym piętrze. Sporo razem przeżyliśmy. Razem sami dochodziliśmy do wszystkiego, wspieraliśmy się nawzajem, kończyliśmy studia, zdobywaliśmy prace, podróżowaliśmy. Mamy wspólnych przyjaciół i znajomych, wzięliśmy dwa śluby, dostaliśmy kredyt i kupiliśmy sobie mieszkanie. To opowieść trochę jak czyjś wpis na blogu w którąś rocznicę ślubu, ale nie... Nie zawsze było sielankowo. Ja zodiakalny byk, on temperamentny góral - o jakiej tu sielance można mówić?! ;) Trzy lata temu, wymyśliłam sobie coś, co powiedziałam, że stać się musi. Zrobię wszystko by mój plan się udał, choćby skały srały, a ja bym miała stanąć na rzęsach, zrobię to. Każdy z nas ma swoje marzenia, niektórzy mają górnolotne, jak wyprawa na Księżyc, czy lot balonem, część z nas marzy o skoku ze spadochronem, zjedzeniu kolacji z Madonną czy pojechaniu na karnawał do Rio. On zawsze chciał być na meczu "swojego" Manchesteru. Zawsze wierny swoim poglądom, ulubionemu zespołowi, przyjaciołom i osobom, które kocha. Zawsze lojalny, dobroduszny, niewylewny, raczej zamknięty w sobie - człowiek o anielskim sercu. Mój Mąż. Nigdy się na Nim nie zawiodłam, zawsze prowadził mnie za rękę, nawet wtedy gdy chciałam ją puścić. Za tydzień kończy 30 lat. Właśnie tego dnia o godzinie 15ej angielskiego czasu, spełni się jego marzenie. Od roku załatwiam ludzi, którzy pomogą mi zdobyć bilety na mecz, co stwierdziłam początkowo jest trudniejsze niż spotkanie Królowej Anglii na Pietrynie. Od roku planuję, trochę na nowo, co zaplanowałam i ustaliłam te trzy lata temu. Przez ten czas powiększyła nam się rodzina, i teraz nie dość, że spełni się Jego marzenie, to spełni się już nie tylko ze mną, a w Trójkę. Nie było łatwo :) Musiałam po kryjomu wyrobić Marysi dowód osobisty, jeździć z nią i robić zdjęcia, szukać biletów lotniczych, w dobrej cenie i odpowiednim czasie, i za każdym razem czyścić historię w komputerze, żeby niczego się nie domyślił. Gdy kontakt z Anglii zawiódł, a ja czułam, że mam nóż na gardle, zaryzykowałam i zaczęłam sama szukać biletów. Od paru miesięcy dobrze nie śpię, liczę się z każdym słowem i wyrywam włosy, by Kuba o niczym się nie dowiedział przypadkowo. Dzięki pomocy dobrego kolegi Janka z biura podróży Odkrywaj Świat, mamy super hotel w bardzo dobrej cenie. Dzięki pomocy Maćka, przyjaciela i również kibica Man. Utd., który wspierał mnie z moją kochaną Karo przez cały czas, i kopali mnie w dupę, gdy wątpiłam, że to się nie uda... Dzięki mojej Mamie - która wierzyła, że się uda i trzymała język za zębami, co w Jej przypadku łatwe nie jest ;) Udało się! Parę dni temu odebrałam od kuriera bilet. Niestety jeden, bo cena zatrważająca :))) Ale tak sobie myślę, że w końcu to marzenie Kuby. Ja z Marysią będziemy tuż obok... będziemy spacerować po Manchesterze, podczas gdy On, jak mały chłopczyk z dużymi okrągłymi oczkami, będzie siedział podekscytowany na trybunach, nie wierząc do końca w to co się dzieje. W niedzielę wybierzemy się na zwiedzanie całego stadionu, zwanego "Teatrem Marzeń". To chyba przeznaczenie, bo Jego marzenie się właśnie spełni, a ja dziś Mu o tym powiem :))) Wiem, że będzie szczęśliwy, a ja będę przeżywać to razem z Nim, podobne emocje, bo przecież to mają do siebie bratnie dusze.
drugim kierunku. Tak to już jest, niby od pewnego momentu stanowimy jedność a jednak każdy z nas na swój sposób jest inny. My jesteśmy z sobą od ponad 12 lat. 5 lat małżeństwa, 8 lat wspólnego mieszkania (tak, tak... nie składaliśmy ślubów czystości, o co się nawet z księdzem w konfesjonale podczas przedślubnej spowiedzi... posprzeczałam ;) Może Wam kiedyś o tym opowiem... Świadków sporo, bo wszyscy obecni w kościele jak jeden! :D). I tak sobie żyliśmy sami, studiując, z dala od domów rodzinnych, w wybranej przez siebie Łodzi, w akademikach, początkowo osobnych, wreszcie wywalczonym wspólnym "Olimpie" na ósmym piętrze. Sporo razem przeżyliśmy. Razem sami dochodziliśmy do wszystkiego, wspieraliśmy się nawzajem, kończyliśmy studia, zdobywaliśmy prace, podróżowaliśmy. Mamy wspólnych przyjaciół i znajomych, wzięliśmy dwa śluby, dostaliśmy kredyt i kupiliśmy sobie mieszkanie. To opowieść trochę jak czyjś wpis na blogu w którąś rocznicę ślubu, ale nie... Nie zawsze było sielankowo. Ja zodiakalny byk, on temperamentny góral - o jakiej tu sielance można mówić?! ;) Trzy lata temu, wymyśliłam sobie coś, co powiedziałam, że stać się musi. Zrobię wszystko by mój plan się udał, choćby skały srały, a ja bym miała stanąć na rzęsach, zrobię to. Każdy z nas ma swoje marzenia, niektórzy mają górnolotne, jak wyprawa na Księżyc, czy lot balonem, część z nas marzy o skoku ze spadochronem, zjedzeniu kolacji z Madonną czy pojechaniu na karnawał do Rio. On zawsze chciał być na meczu "swojego" Manchesteru. Zawsze wierny swoim poglądom, ulubionemu zespołowi, przyjaciołom i osobom, które kocha. Zawsze lojalny, dobroduszny, niewylewny, raczej zamknięty w sobie - człowiek o anielskim sercu. Mój Mąż. Nigdy się na Nim nie zawiodłam, zawsze prowadził mnie za rękę, nawet wtedy gdy chciałam ją puścić. Za tydzień kończy 30 lat. Właśnie tego dnia o godzinie 15ej angielskiego czasu, spełni się jego marzenie. Od roku załatwiam ludzi, którzy pomogą mi zdobyć bilety na mecz, co stwierdziłam początkowo jest trudniejsze niż spotkanie Królowej Anglii na Pietrynie. Od roku planuję, trochę na nowo, co zaplanowałam i ustaliłam te trzy lata temu. Przez ten czas powiększyła nam się rodzina, i teraz nie dość, że spełni się Jego marzenie, to spełni się już nie tylko ze mną, a w Trójkę. Nie było łatwo :) Musiałam po kryjomu wyrobić Marysi dowód osobisty, jeździć z nią i robić zdjęcia, szukać biletów lotniczych, w dobrej cenie i odpowiednim czasie, i za każdym razem czyścić historię w komputerze, żeby niczego się nie domyślił. Gdy kontakt z Anglii zawiódł, a ja czułam, że mam nóż na gardle, zaryzykowałam i zaczęłam sama szukać biletów. Od paru miesięcy dobrze nie śpię, liczę się z każdym słowem i wyrywam włosy, by Kuba o niczym się nie dowiedział przypadkowo. Dzięki pomocy dobrego kolegi Janka z biura podróży Odkrywaj Świat, mamy super hotel w bardzo dobrej cenie. Dzięki pomocy Maćka, przyjaciela i również kibica Man. Utd., który wspierał mnie z moją kochaną Karo przez cały czas, i kopali mnie w dupę, gdy wątpiłam, że to się nie uda... Dzięki mojej Mamie - która wierzyła, że się uda i trzymała język za zębami, co w Jej przypadku łatwe nie jest ;) Udało się! Parę dni temu odebrałam od kuriera bilet. Niestety jeden, bo cena zatrważająca :))) Ale tak sobie myślę, że w końcu to marzenie Kuby. Ja z Marysią będziemy tuż obok... będziemy spacerować po Manchesterze, podczas gdy On, jak mały chłopczyk z dużymi okrągłymi oczkami, będzie siedział podekscytowany na trybunach, nie wierząc do końca w to co się dzieje. W niedzielę wybierzemy się na zwiedzanie całego stadionu, zwanego "Teatrem Marzeń". To chyba przeznaczenie, bo Jego marzenie się właśnie spełni, a ja dziś Mu o tym powiem :))) Wiem, że będzie szczęśliwy, a ja będę przeżywać to razem z Nim, podobne emocje, bo przecież to mają do siebie bratnie dusze.
życzę Wielu marzeń które po kolei będziecie spełniać. super historia :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo <3 :)
Usuń