Nic tak jakby się chciało. Koniec roku nie rozpieszczał, cały grudzień nie rozpieszczał. Przeziębienia, trzy bostonki, śmierć wuja, kolejne choroby, wyjazdowe święta z chorobami w tle. Walczenie o zdrowe oskrzela Zuzi, latanie po lekarzach, bieganie z inhalatorem i katarkiem po całym domu, żeby tylko uchronić się przed antybiotykiem. Dom niesprzątnięty po raz pierwszy na Święta, niedomyte okna i jedynie kilka akcentów, minimalistycznych oczywiście. Skandynawskie gwiazdy w oknach, lampki, lampki, wszędzie lampki i mała jodła w drewnianej donicy. Tyle. Jakieś te Święta nie takie, niedopowiedziane, niedośpiewane, chłodne, niedojedzone bo nikomu się jeść nie chciało przez te katary i stresy. -2 kg na koncie zamiast +4 jak do tej pory
Strony
▼
piątek, 29 grudnia 2017
sobota, 16 grudnia 2017
matczyne ramiona i pomarańczowe pancakes
Moja przyjaciółka urodziła dziecko. Drugie. Różnica wieku podobna jak u nas. Kobieta, która była zawsze dla mnie moją Superhero, wzorem do naśladowania, Supergirl, Supermamą, Superczłowiekiem, stanęła bezradności i przerażeniu prosto w oczy. Jak każda z nas, która rodzi kolejne dziecko. Supermama, w swoim odczuciu zamienia się w nieradzącą sobie zdrajczynię, która musi godzinami karmić swoje boguduchawinne drugorodne, podczas gdy drugie, to pierworodne ukochane cudowne dziecię siedzi samo pozbawione matczynych ramion. W naszym odczuciu zaraz zacznie się ono kołysać do przodu i tyłu i jąkać, bo my nie umiemy się rozdwoić, kochać, tulić, trzymać każde z nich tyle samo i tak samo. Ale nie da się. No nie da. Przynajmniej na początku, który zazwyczaj bywa cholernie trudny dla nas wszystkich.
wtorek, 14 listopada 2017
Słów kilka o smakach i jesienny krem rozgrzewający z pieczonej dyni
Treści o jedzeniu jest tyle, ile gospodarstw domowych. Przepisów, patentów, sposobów na najlepsze potrawy, których zapach ściąga do domu marynarzy, przemęczonych po pracy mężów, czy synów marnotrawnych. Dla mnie dom kojarzy się z jego specyficznym zapachem. Dom to nie tylko meble, kwiaty, cottonballsy, to nie tylko muzyka, która wypełnia wnętrze... to zapach. Zmieniający się z każdą porą roku, nastrojem opiekuna ogniska domowego
piątek, 27 października 2017
Ciepło mojego domu, pachnącego czekoladą...
Nastała jesień, a z nią spokojniejsze życie. Spokojniejsze w tego słowa znaczeniu, że nie trzeba ciągle pędzić. Za słońcem, za złotymi polami, spacerami, placami zabaw przepełnionymi dziecinnym gwarem. Nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że nie chce się wyjść na spacer, na lody, czy rower. Nie trzeba mieć wyrzutów, że chce się posiedzieć dłużej w domu, posprzątać sobie, napić się kawy, upiec coś dobrego, żeby to mieszkanie zamieniło się z letniego hotelu na prawdziwy dom. My latem traktujemy często swój dom jak hotel, wpadamy i wypadamy, jemy, śpimy i uciekamy. Do parku, do lasu, na miasto, na wakacje, do znajomych. Chcemy wycisnąć to lato jak cytrynę, spożytkować każdy dzień. Jesień według mnie rządzi się swoimi prawami... nie jest taka wymagająca wobec nas. Pozwala powłóczyć się dłużej w piżamie w sobotni poranek, z kubkiem kawy w ręku, zjeść leniwie pankejki w niedzielę, włączyć jakiś film czy bajki dzieciom, zapalić popołudniu świece i poczytać książkę, posłuchać popołudniowej siesty w radiowej trójce czy napić się lampki wina z mężem. I choć takie schematy dla nas rodziców są rzadkie, bo małe atomy, poruszające się zwykle po naszym mieszkaniu z prędkością światła, a mianowicie nasze dzieci, uwielbiają często
poniedziałek, 16 października 2017
Pokój dziewczyn - czyli noworodek i dwulatka na kupie
Urządzanie pokoju dziewczynek jak ruszyło pełną parą, tak też z pełną parą się uspokoiło. Wyjechałyśmy wiosną z Marysią do Sopotu, żeby Pan Domu mógł przeprowadzić rewolucję, którą oczywiście przeprowadził w dosłownym tego słowa znaczeniu, ja co chwilę zamawiałam coś z dodatków, kurierzy przeklinali co dzień obficie nasze czwarte piętro bez windy, pokoik miał być gotowy na Święta i klops. Wraz z moją pierwszą wizytą w szpitalu zaraz po powrocie z Sopotu, koniecznością leżenia i kolejną już dłuższą wizytą aż do pojawienia się Zuzi na świecie, dojechały wszystkie zamówione przeze mnie rzeczy i na tym się skończyło. No przecież nie pozwolę Munszowi wieszać wszystkiego wg jego upodobań (sorry Kochanie :D). Także przyszedł moment, że już się pozbierałam, lato się skończyło i wykończyliśmy pokoik. Brakuje jeszcze kilku realizacji moich planów, ale to sukcesywnie się będą pojawiać, a ja będę się z Wami nimi dzielić na bieżąco.
Zaczęło się od zrobienia komody (tutaj dokładny opis jak zliftingować zwyczajną komodę z sieciówki na takie cudo).
poniedziałek, 18 września 2017
One dwie i idealne curry z indyka
Siedzę sobie sama. Wreszcie sama, z książką i herbatą. Ciepłą, olaboga! W kuchni na krześle, przy stole. Za mną wyjęte blachy z piekarnika bo robiłam muffiny, cały zlew garów bo zmywarka nie nadąża... a może to ja nie nadążam?! Czasami na pewno. I bez wyrzutów sumienia cieszę się z mojej samotności w pojedynkę, bo ostatnio zaczęłam swą samotność inaczej traktować, często nazywając w ten sposób stan siedzenia z dzieckiem w jednym pokoju, kiedy to dziecko w ciszy bawi się nożyczkami czy też (to młodsze) akurat nie płacze i nie chce na ręce. To też dla mnie taka jakby samotność. Więc dziś siedząc pośród blach i brudnych garów, na średnio wygodnym krześle ale w pojedynkę z tą książką, to jakby luksus swego rodzaju. Jedna śpi w jednym pokoju umęczona nocnymi męczarniami swego niemowlęctwa, druga śpi, bo katar męczy a i pora drzemkowa się zrobiła. Na szczęście Mary umie już zasnąć prawie wszędzie, wiec i kanapa w dużym pokoju się do tego nadaje gdy maluch okupuje ich dziewczyński pokoik. Tydzień przedszkola uskrzydlił mnie totalnie i dał nadzieję na więcej, a tu klops, a raczej gil popsuł moje plany i zamiary wszelkie na ten tydzień. I tak oto zostałam w domu z nimi dwiema, rozdzierając się co chwila na kawałki by móc dać siebie każdej po trochu. I czasem muszę
poniedziałek, 28 sierpnia 2017
Przedszkole - nowy etap i idealne kakao daktylowe
Wszędzie dookoła słychać o przedszkolu, szkole, żłobkach. Sfera blogowa kipi wyprawkami do tychże instytucji, którym powierzamy na całe dnie swoje pociechy, i początkowo z drżącymi brodami, by dzieci tego nie zobaczyły zostawiamy je z tymi nowymi ciociami, paniami i idziemy do swoich obowiązków. Mnie to ominęło, osobiście wzbraniałam się i walczyłam o każdy miesiąc do przodu, by być z Marysią w domu. Udało się prawie 2,5 roku, ale nadszedł i nasz koniec. Mała miała jakieś jednorazowe przygody ze żłobkiem, do którego chadzała czasem na 1-2 godziny, ale zakończyła się ta miła rozrywka zapaleniem płuc w szpitalu i zrezygnowaliśmy. Od 1 września Marysia idzie do przedszkola. Będzie 100% przedszkolaczką, niosącą swoje kapcie w plecaczku, będzie robiła mi laurki i ludziki z żołędzi. Będzie jadła zupę całą sobą i biegała siku na nocnik. Wystąpi w pierwszym przedstawieniu i obejrzy może swój pierwszy teatrzyk.
poniedziałek, 21 sierpnia 2017
Chwile grozy i pyszna tarta z kozim serem i cukinią
To miał być taki piękny dzień. Marysia wstała prawą nogą! I po drzemce, za drugim razem też :D, Zuzia spała cały dzień, co nie zdarza się zbyt często. A zatem mama miała czas dla siebie, co również nie dzieje się zbyt często, a raczej jest niezwykle rzadkie. No właśnie :D Zrobiłam pyszny obiad... no naprawdę czad! Nie wymagał on zbyt dużego poświęcenia ale musiałam coś zrobić z kozim serem przed wyjazdem i tak powstał pomysł na niego. Munsz wrócił do domu jak pies wąchając zapach unoszący się z piekarnika już od drugiego piętra, wszystko było pięknie, cud malina. Z racji tego, że przede mną były dwa tygodnie na wsi wśród jezior, postanowiłam pojechać jeszcze do naszego ukochanego parku na spacer, na kawę, spotkać się z przyjaciółmi. Spakowałam dzieci, ich torbę z niezbędnikami, jakimś cudem upewniając się, że wszystko jest, nawet te rzeczy, których nie sprawdzam za każdym razem. Chyba jednak matka ma jakiś szósty zmysł! I pojechaliśmy.
czwartek, 10 sierpnia 2017
Deja vu i obłędne wegańskie pancakes
Pamiętam dokładnie, jakby to było dziś, jak leżała w tym gołębioszarym wózku, taka malutka, jak powiesiłam jej tę grającą krówkę, gdy już nie spała tak ciągle i zaczęła się interesować światem. Jak Kuba dojechał do nas na somińskie wakacje i miał w prezencie dla niej takie wiszące stwory do wózka, żeby można było ją zabawiać wyjącą wniebogłosy po przebudzeniu na spacerze. Pamiętam, jak spała we wrześniu w tym moim ulubionym pajacyku frotte w miętowe kwiatuszki, jej pierwszy uśmiech i skoki rozwojowe, podczas których myślałam, że ja tego nie przeżyję i to się nigdy nie skończy.
wtorek, 25 lipca 2017
Bezpieczne wakacje i linia kosmetyków SUNBRELLA
Wakacje! Słońce, plaża, góry czy jeziora? W zależności od etapów w moim życiu spędzałam wakacje w każdym z tych miejsc. Mieszkając w Helu, wiadome było że z konieczności (och, jakże przykra ta konieczność ;)) spędzałam wakacje nad morzem, w lipcu zawsze wyjeżdżaliśmy na urlop na południe Polski, początkowo do Limanowej aż wreszcie odkryliśmy Lądek- Zdrój, do którego jeździliśmy rokrocznie. Ciągle do tego samego pensjonatu "Szarotka", zaprzyjaźniając się z właścicielami, czekaliśmy zimą na te letnie spacery po łąkach, szwendanie się po okolicznych wsiach, wieczorem palenie ogniska i zbieranie bukietów poziomek. Później jeździłam do Zakopanego. To już były poważne wyjazdy nastolatki, z mamą, moją przyjaciółką, z którą w ciągu dnia wybierałyśmy się w góry, a wieczorami na Krupówki poszwendać się po góralskich knajpkach, posłuchać muzyki ulicznych grajków i dać odpoczynek trzęsącym się z wysiłku nogom. Nie raz spalone słońcem, okładałyśmy się wieczorem kefirem lub ratowałyśmy jakimś balsamem, nieprzyzwyczajone, że w górach taaak pali słońce! Ale to były czasy! Uwielbiam wspominać
piątek, 23 czerwca 2017
Szkolna Brać i ekspresowe muffiny z owocami
Od zawsze ta sama. Ten sam budynek... zmieniały się tylko piętra, sale, nieczęsto nauczyciele, przedmioty, obowiązki i koledzy. Ci starsi, w których się podkochiwałam kończyli kolejne klasy, zbliżając się coraz bardziej do opuszczenia jej murów na zawsze. Moja szkoła. Mieszkając w małym miasteczku, skazani nieraz byliśmy na swoje towarzystwo od 3 roku życia do matury. To niebywałe! Pomyślcie sobie ile razy zdążyliśmy się pokłócić, pogodzić, przestać odzywać, ile nóg złamaliśmy na trzepaku czy rolkach i ile lat staliśmy razem ramię w ramię w dniu zakończenia przedszkola... podstawówki, gimnazjum i liceum. Znaliśmy się od podszewki, często nazywając swoich rodziców ciotkami i wujkami. Wybieraliśmy wspólnie fakultety, zapisywaliśmy się na kółka naukowe, razem paliliśmy papierosy w toalecie i uciekaliśmy przed nauczycielami do parku czy za kino. Wczoraj fejsbuniu przypomniał mi
piątek, 16 czerwca 2017
Historie rodzinne i idealne ciasto drożdżowe
Leżałam sobie tak na tym szpitalnym łóżku, od tygodnia sama w sali, fajnie mi było, o ile można o jakiejkolwiek fajności w tej szczególnej dla mnie sytuacji mówić. Liczyłam na to, że nie dorzucą mi żadnej "nowej" (bo dla mnie leżącej któryś z kolei już tydzień, to każda była "nowa"), która będzie pytać o moją historię, a ja z grzeczności musiałabym jej opowiadać, a jakoś tak nieszczególnie w nastroju byłam do tego. Aż pewnego dnia weszli do mojego pokoju. Młode małżeństwo, całkiem sympatyczne, choć z moją czasową powściągliwością odwróciłam się w drugą stronę odpalając Kindla, co by nie było, że nachalna czy wścibska jestem. I skupić się na czytaniu nie mogłam bo on ciągle
piątek, 9 czerwca 2017
Syrop z kwiatów czarnego bzu
Dbanie o zdrowie jest coraz bardziej na topie. A już dbanie o siebie w naturalny sposób, za pomocą naturalnych składników, leczenie i wzmacnianie organizmu domowymi sposobami, tym bardziej. Daliście mi na to dowód, po tym jak zobaczyłam statystyki wejścia na bloga i ucieszyłam się jak wielką popularnością cieszył się post (link tutaj) o tym jak dbać o swoją odporność i walczyć z chorobami za pomocą domowych metod. Dziś prezentuję Wam przepis, prosty w wykonaniu, przepis dla każdego! Nawet niekuchenny chłop może to zrobić ;) Od jakiegoś czasu robię ten syrop regularnie. Zimą dodaję go do herbaty lub karafki z wodą i serwuję rodzinie w celach prozdrowotnych, bo z tego głównie słyną kwiaty czarnego bzu.
czwartek, 1 czerwca 2017
Kakao, huba i piżama
Jedna ryczy wniebogłosy bo jej matkę w dużym stopniu zabrano, druga wyje rozpaczliwie bo właśnie tworzy kupę, której wytwór ją na razie przerasta. A ja stoję tak między jedną a drugą, pomiędzy zbuntowanym aniołem walczącym o swoje miejsce w szeregu, oczywiście najlepiej w pierwszym rzędzie, a niewinnym i bezbronnym robakiem, leżącym na brzuchu i wijącym się w swoich boleściach. I rozrywają mnie na dwie części, moje ciało, którego jedna część skierowana jest na prawo, druga na lewo. Moje emocje, zbrukane wyrzutami sumienia, poczuciem winy, że nie mogę tak zdecydowanie, albo na to lewo albo na prawo. Rozrywają mój czas na strzępy, na liczące się dla mnie teraz nanosekundy każdej doby, która zapitala jedna za drugą nie wiedząc nawet kiedy. Rozerwały już moje ciało, które z wysportowanego rozmiaru
czwartek, 25 maja 2017
Dzień Matki i inny wymiar macierzyństwa
Nie biorąc pod uwagę nobliwego wieku, który bezczelnie wkroczył niepostrzeżenie w ubiegłym miesiącu do mojej metryki, ani tego mitu, że drugi potomek ponoć łatwiejszy i zupełnie inny od pierwszego, chcę stwierdzić, że przeżywam obecnie okres najbardziej świadomego macierzyństwa, jakiego mogłam kiedykolwiek doznać. Nie żeby Panna Maria była wpadką, bo planowana była a jakże, i pomimo tego, co czułam i z czego się Wam zwierzałam na początku mojej drugiej ciąży (tu i tu), jestem teraz w stanie stwierdzić, że te najpiękniejsze chwile są zbyt ulotne i chciałabym je tak bardzo zatrzymać. Druga ciąża była inna, a i moje macierzyństwo z drugim dzieckiem
poniedziałek, 15 maja 2017
Lifting komody IKEA Malm
Stała sobie taka zwykła jak to mebel z sieciówki, "z twarzy podobna zupełnie do nikogo", pasująca co prawda do reszty mebli, ale gdy tej reszty nagle zabrakło i wprowadziły się nowe, a pokoik dziewczyn przeszedł metamorfozę (o której mam nadzieję już niedługo), trzeba było coś z nią zrobić. Wiadomo, łatwiej byłoby wystawić mebel za marne grosze na OLX, opchnąć na szybko by się pozbyć i kupić jakąś nową, piękną, kosztującą całe 500+ czy nawet becikowe ;) Ale nie, to nie dla mnie. Postanowiliśmy, że zliftingujemy naszą komodę, aby była oryginalna i pasowała do całego wnętrza.
czwartek, 4 maja 2017
Wracam
Wracam. Do żywych, do siebie, do stanu bez bólu, bez ciągłych obaw o jutro, do swojego łóżka z niewbijającymi się prętami w żebra, do możliwości spania na prawym boku, do braku pobudek co 3 godziny w nocy na "słuchanie brzuszka", do picia kawy (czasami :)), do nieprzespanych nocy, na czwarte piętro, do swojego domu i swojej Rodziny. Człowiek odcięty od bliskich zachowuje się jak opętany. Leżąc przez ostatnie 5 tygodni w szpitalu w ciąży nie raz zachowywałam się jakbym pomyliła szpitale. Dół na maksa. Tęsknota nieziemska, która wreszcie się zakończyła wraz z przekroczeniem progu naszego mieszkania, w którym jesteśmy już razem, w czwórkę. Walcząc o to co najważniejsze, przewartościowuje się masę rzeczy, dotychczasowe priorytety stają się
wtorek, 25 kwietnia 2017
Bilans zysków i strat... czyli moja 30stka
Nie mogłam dzisiaj spać, i to nie dlatego, że jestem w szpitalu, bo już się nawet dość przyzwyczaiłam do tego luksusu od tych trzech tygodni. Kiedyś myślałam, że zmiana kodu nie będzie mnie dotyczyć, owszem dotknie wyraźnie mojej metryki, ale nie mnie, tak emocjonalnie. A tu rozczarowanie na całej linii. Nie dość, że nie wygląda to tak jak sobie wymarzyłam, albo może jak mogłabym się spodziewać by wyglądały te urodziny. Gdzie mogłabym teraz być, jakie prezenty dostawać, jak rewelacyjne białe wino pić od południa gdzieś w greckim czy włoskim upale. Życie różnie się układa, sama sobie zgotowałam ten los, noo... w sumie to z munszem moim :D i nasze wyobrażenia i priorytety sprzed lat się zmieniły. Czy jestem szczęśliwa? Ważne, że
wtorek, 18 kwietnia 2017
Torba do porodu i szpitala dla mamy i dziecka
Nastała wiekopomna chwila, że czas to zrobić. Tym bardziej, że mój obecny pobyt w szpitalu, jak zwykle niespodziewany dał mi mobilizującego kopa, do tego aby pomyśleć i spakować wreszcie torbę do szpitala dla siebie i Zuzi. Oczywiście, zgodnie z tradycją będzie to robić pan Munsz na wariata ;) Mała podobnie jak Jej siostra dwa lata temu, pcha się na świat ile siły w nogach, a ja walczę by ją znów od tego powstrzymać. Z Marysią wywalczyłyśmy 8 tygodni, teraz mamy mniej, ale chociaż żeby jeszcze trochę wytrzymać. Jako doświadczona mama, po jednym już porodzie "z partyzanta", gdzie nawet torby dla Marysi nie wzięliśmy tylko na szybko moją, wiem, co tak naprawdę jest potrzebne podczas tego wyjątkowego dnia porodu i kolejnych spędzonych z maleństwem w szpitalu. Torbę taką warto mieć już przygotowaną na wylocie gdzieś w mieszkaniu na miesiąc przed porodem, chyba, że wierzycie i wiecie, że Wasz mąż czy partner po Waszym telefonie "Kochanie, zaczęło się", przebije się przez korki, przeleci nad miastem niczym Superman, czy też będzie rył jak kret w ziemi, żeby się do Was przebić, to możecie wpakować mu te torby do auta by nie zapomnieć w razie awarii (czyt. odeszłych wód, czy też innych).
niedziela, 9 kwietnia 2017
Na dobre i na złe
Nigdy nie lubiłam jak ktoś mi w czymś pomagał. Generalnie słowo "pomoc", kierowane w moją stronę odbieram dość negatywnie i buntuję się na samą myśl, że jak to... mnie w czymś pomagać?! Chyba żart! Taka Zosia - samosia od wieluuu lat, i Munsz taki sam. Do wszystkiego podchodzimy dość ambicjonalnie, a nasza niezależność, którą sobie wypracowaliśmy, i do której trochę zmusiły nas koleje losu oraz to, że od ponad 10 lat jesteśmy w Łodzi sami, zdani tylko na siebie, i to nam w sumie bardzo odpowiada. Lubimy swoją niezależność, brak konieczności tłumaczenia się z tego i owego, robienie tylko tych rzeczy, na które mamy ochotę i które sobie sami zaplanowaliśmy.
czwartek, 30 marca 2017
Wiosenna odnowa i piękne Trójmiasto
Powolne spacery, trochę z przymusu bo wózek już odszedł do lamusa, czasem tylko przemycony podstępem, na oglądanie pociągu czy kupienie pysznej grahamy, by móc przemieścić się trochę szybciej, sprawniej i dalej. Ten wiatr, który robi się coraz bardziej miękki i pachnący ziemią. Obserwacja pączków kwiatów pod klatką, liści tulipanów, które rosną jak te grzyby w nocy, po deszczu, codziennie robiąc się większe, te żółte, białe i fioletowe krokusy wyścielające trawniki,
środa, 15 marca 2017
Moja Ostoja i zapach ciasta drożdżowego
Marzec, a dokładnie jego połowa to czas, kiedy od dawien dawna, za czasów studenckich urywałam się z zajęć i kierując się na Łódź Kaliską łapałam pociąg do Gdyni, by później złapać ten ukochany niebiesko-żółty mknący na sam koniuszek naszego Półwyspu. Kuupa godzin drogi, ale jaka radość w sercu, i Ona, stojąca tam na tej małej helskiej stacyjce z różą w ręku i radością w sercu, że znów mnie ma. Na weekend, czasem trochę dłużej, ale znów nie będzie samotna. Mój om pachnący ciastem drożdżowym, niezmieniony pokój od czasów liceum, nasze wielogodzinne spacery po lesie, nad morzem, na cypel, gdzie powietrze o tej porze roku pachnie tak specyficznie, że nawet teraz gdy zamknę oczy, czuję ten zapach mokrego piasku, sosen, ostrzejszego wiatru, niezbrudzone jeszcze sezonowym zapachem smażonych ryb i gofrów.
czwartek, 2 marca 2017
Goodbye February - Hello March!
Początek roku zaczął się dla nas, powiedzmy niełatwo. Choroby ciągnące się już od grudnia, szpital, problemy z brzuszkiem bo mała Zuzia chyba jednak odczuła to moje rozemocjonowanie, którego nie byłam niestety w stanie opanować. Stresss, stresss, ale koniec! Zamykam ten rozdział i wraz z nastaniem marca, na który tak szalenie długo czekałam, liczę na spływające na nas dobro, które przecież wraca, a ja dobra jestem w sumie ;) Pojechaliśmy na spacer do lasu, do naszego miejsca, które miejmy nadzieję już w tym roku stanie się jeszcze bardziej nasze (kiedyś Wam o tym opowiem). Po tym przesmogowaniu, bo należę do osób, które nie twierdzą, że problem smogu pojawił się w tym roku wraz z jego medialnym nagłośnieniem, bo on był, owszem, ale w tym roku to już przesadził ze swoją wszechobecnością!
poniedziałek, 27 lutego 2017
Nowe wyzwanie - pokój dla córek
Nastała wiekopomna chwila, że zbliżamy się z małżonkiem do pożegnania się na zawsze z pokojem, który niegdyś był naszą oazą spokoju, leniwego picia porannych weekendowych kaw w towarzystwie książki czy czasopism. Długiego wylegiwania się w łóżku, chilloutu i luzu. Te czasy minęły. Nie dość, ze pozbyliśmy się jakiś czas temu naszego sypialnianego łoża, przenieśliśmy na kanapę do salonu, by dzieć śpiący swego czasu jak zając nie budził się co chwila od szelestu pościeli czy naszego wchodzenia do sypialni, w celu udania się na nocny "wypoczynek" :) Pokój ten liczy niespełna 11 m² i obecnie jest dość niezagospodarowany, choć najbardziej wolałabym aby taki pozostał, wstawiłabym jedynie jakiś
czwartek, 23 lutego 2017
Ma być comfort, to będzie!
Nie uświadczycie moje Drogie dziś tu przepisów na zdrowe, pieczone pączki, które w swoim składzie mają banana zamiast cukru, mąkę niepszenną i może jedynie dla szaleństwa odrobinkę oleju kokosowego. Może części z Was będzie przykro bo zaniedbam tym samym Wasze nietolerancje pokarmowe, ale wybaczcie kobiecie w ciąży, której organizm (często niestety ;)) toleruje wszystko i postanowiła w tak zacny dzień jakim jest Tłusty Czwartek dopieścić swoje i mężowe i może jeszcze Marysine kubki smakowe i postanowiła dziś nie mieć wyrzutów sumienia z powodu pochłanianych kalorii :) Obiecuję, zrewanżować się zdrowymi przepisami po karnawale! Czy któraś z Was słyszała o takim pojęciu jak comfort food?
wtorek, 21 lutego 2017
Przez żołądek do serca i na odwrót
A może i czasem od serca do żołądka... to praktycznie fraza wymienna. Można z powodzeniem zastosować inwersję i wyjdzie na to samo, jak dla mnie. A przynajmniej w moim przypadku. Czasem padam na twarz, po całym dniu z tym małym upiorem, który przez swą rekonwalescencję po zapaleniu płuc musiał siedzieć w domu, kiedy piękne słońce za oknem, a teraz kiedy może wyjść to pada albo smog unosi się taki i włazi wszędzie do oczu, nosa, zasmradza kosmyki włosów, słychać go w uszach i włazi pod podszewkę, to przecież nie będę narażać ani Maryśki ani siebie z tą małą istotką pod moim sercem na czele. I tak siedzę w tym domu, oglądam w wolnej chwili prasując, czy układając puzzle z dzieciem telewizję śniadaniową, żeby nie zgłupieć totalnie,
wtorek, 14 lutego 2017
Miłość - to nie pluszowy miś!
Miłość. To takie wielkie słowo! Każdy kocha inaczej, na swój sposób, każdy inaczej celebruje swoją miłość i dobrze! Niech każdy celebruje ją po swojemu, byle celebrował. Nie mówię tu o codziennym spijaniu sobie z dzióbków, bo wiadomo, że życie... że miłość, to też proza życia. To często kłótnia, ale dzięki niej potrafimy jeszcze wiedzieć, że kochamy, że są w nas emocje, że mamy ochotę je wyrażać, nawet jeśli w danej chwili talerz ląduje na podłodze, kwiaty na twarzy faceta, dzbanek z kompotem na ścianie czy drzwi "wypadają" nam z ręki. Jak śpiewa Happysad, "miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty...", podpisuję się pod tym całą sobą i uwielbiam tę piosenkę ponad wszystkie te wzniosłe piosnki o miłości. Nic dziwnego, że tak tu prawię o uczuciu, skoro dziś Walentynki. Czy je obchodzę, trudno powiedzieć, na pewno nie są mi obojętne i nie hejtuję zbytnio samego święta, co bardziej tę marketingową machinę, tandetne serduszka w celofanie, obrzydliwe lizaki, misie łapiące kurz i zawalające niepotrzebnie przestrzeń w domu, nie wspominając już o rujnowaniu mojego poczucia estetyki, gdy stoją takie upiory na szafach, komodach i straszą
piątek, 10 lutego 2017
Lista książek, które powinnaś przeczytać w swoim życiu
Pisząc ten post wróciłam wspomnieniami do zakamarków pamięci. Do wspomnień, różnych sytuacji, w których się miałam okazję znaleźć. Do swoich smutków i radości. To tak jakbym trochę czytała swój pamiętnik. Jesień i zima to taki czas, kiedy chyba najczęściej sięgamy po dobrą książkę. Dlatego postanowiłam stworzyć dla Was post, może jak się spodoba, to cykl postów o książkach, które są nam bliskie. Pogoda za oknem nie zachęca do długich spacerów, więc parzymy sobie dobrą aromatyczną kawę czy herbatę (zajrzyj tutaj po coś idealnego do popołudniowej książki i kawy :)), przykrywamy się kocem, zapalamy świeczkę i przenosimy się do innego świata. Książka to taki przyjaciel człowieka,
wtorek, 31 stycznia 2017
Druga ciąża
No nie jest jak zwykle. Nie jest... I nie mówię tu o tym, że w pierwszej nie było mdłości, nie miałam wilczego apetytu, pracowałam do 5 miesiąca i codziennie mówiłam do brzucha z jakąś niesłychaną majestatycznością. Miałam czas na prowadzenie dzienniczka ciąży, starannego opisywania Marysi co i jak się dzieje z moim ciałem, jak bardzo na nią czekam i jak mnie pierdyknęła z kopniaka w żebra, gdy staliśmy w kolejce wtedy w IKEI. (Nota bene, jestem zauroczona obsługą tego sklepu, która ma podczerwień w oczach na ciężarne i matki z maluchami, aby zaprosić je poza kolejka do kasy). I ten oto dzienniczek prowadziłam niemalże do porodu. Miałam czas na czytanie kobiecych czasopism, tych parentingowych zwłaszcza, którymi obdarowała mnie przyjaciółka. Przeczytałam wspaniałą książkę "Położna. 3550 cudów narodzin"
środa, 25 stycznia 2017
Pierwsze koty za płoty
I stało się, żeby nie powiedzieć udało. Pamiętacie moje rozterki w poście "Matka na rozdrożu"? Od tygodnia moje Dziecko usamodzielniło się trochę. Trochę uniezależniło ode mnie, a może tak mi się tylko wydaje. Ale na pewno można powiedzieć, że wyszło z domu. Do ludzi, do innych dzieci, do zabawy, obowiązków, do normalnego życia, choć jeszcze takiego dziecięcego, że szczoteczkami do zębów w kubeczkach, nocniczkami, i drewnianymi krzesełkami w wymiarze XXS, ale jednak już nieodwracalnego. Już mała nie spędza całych dni z mamusią, przytulona lub wrzeszcząca, buntująca się lub całująca mnie całymi dniami. Już nie tylko ja podaję jej pić, daję jeść, układam na drzemkę, namawiam aby zasnęła, była grzeczna, nie rzucała smoczkiem, nie histeryzowała z byle powodu. Nie tylko ja tulę ją gdy się przewróci i płacze,
poniedziałek, 16 stycznia 2017
Domowa nutella na zdrowie!
Głośno ostatnio, oj głośno o uwielbianym przez nas (starych ;)), i mam nadzieję, że nie tych najmłodszych, przysmaku o konsystencji gładkiego, kremowego, rozpływającego się w ustach i niebiańsko smacznego kremu o nazwie Nutella. Smarowidło to, przeznaczone do konsumowania go na chlebie, chałce, z croissantem czy też naleśnikami, często wyjadane paluchem prosto ze słoika, lub w bardziej kulturalnej wersji - łyżką :) Kto tego nie zna, kto tego nie robił chociaż raz w swoim życiu, nie uwierzę, że istnieje 😋
czwartek, 12 stycznia 2017
Delikatna skóra dziecka i nowości od DERMEDIC
O tym, że dzieci mają bardzo delikatną skórę mówić nikomu nie muszę. Doskonale wiemy, że są dzieci ze skórą problemową, oraz taką, która szczególnej uwagi nie potrzebuje. Moja Marysia od początku miała ciałko jak alabaster, odkąd się urodziła wyznawałam zasadę, że mniej znaczy więcej. I oczywiście mogłam sobie na to pozwolić. Nie używałam polecanej przez położne w szpitalu oliwki dla dzieci, która niepotrzebnie zatyka pory skóry, nie smarowałam codziennie ciałka po kąpieli, jeśli już, to dodawałam parę kropli naturalnego oleju makadamia czy oleju ze słodkich migdałów do kąpieli i tyle. Marysia można powiedzieć, że dzięki dobrym genom ;) wyszła z brzuszka dość "opalona" i z bardzo zdrową skórką. Kąpiemy małą od urodzenia codziennie, jednak dostosowujemy starannie
poniedziałek, 9 stycznia 2017
Nasze "holizmy" i dietetyczne brownie z kremem daktylowym
Źródło: Pinterest |
Kobiety są zakupoholiczkami. Nawet jeśli się zarzekają, że nie, to są. Uwierzcie mi i nie obrażajcie się za to stwierdzenie, bo to co ja ostatnio widziałam w jednej z łódzkich galerii to była totalna i nieopanowana fala zakupoholizmu. Te młode, piękne i prężne, z nienagannym makijażem, jakby dopiero się wyrwały z próbnego w Douglasie, na wysokich obcasach (o zgrozo, podziwiam!), unoszące się między regałami z seksowną bielizną z wyprzedaży, a kolejnymi szpilkami i nową małą czarną, zerkające ponętnie na siebie w co drugim lustrze. Te nieco starsze, z większym bagażem doświadczeń, ukrytym pod spodniem cellulitem, obrączką na palcu lub i nie, ale z tapetą w telefonie, na której widnieją
wtorek, 3 stycznia 2017
Dobre Nowego początki i karnawałowa sałatka
Należę chyba do skrajnej mniejszości osób, które nie przepadają za Sylwestrem. Te podsumowania minionego roku, konieczność ubrania uśmiechu, dmuchania balonów, rozwijania serpentyn, zakładania szpilek czy innych eleganckich bucików, kiedy wewnętrznie najchętniej założyłabym wełniane skarpety, zaparzyła sobie dobrą herbatę, napiła się wina, bez obowiązku zabawy i obejrzała "Take This Waltz", czy inne filmidło powodujące na mojej twarzy zadumę, smutek lub radość. Mam tak od dziecka, że gdy były Sylwestry to jakoś humor mój krążył bliżej chandry niż szampańskiej głupawki. Może wynikało to z nieatrakcyjności mojego miasta, w którym się nic nie działo, a jak raz, pierwszy z resztą podczas domówki poszłam pod ratusz ze znajomymi o północy, to trafiłam na przyjezdnych