Miłość. To takie wielkie słowo! Każdy kocha inaczej, na swój sposób, każdy inaczej celebruje swoją miłość i dobrze! Niech każdy celebruje ją po swojemu, byle celebrował. Nie mówię tu o codziennym spijaniu sobie z dzióbków, bo wiadomo, że życie... że miłość, to też proza życia. To często kłótnia, ale dzięki niej potrafimy jeszcze wiedzieć, że kochamy, że są w nas emocje, że mamy ochotę je wyrażać, nawet jeśli w danej chwili talerz ląduje na podłodze, kwiaty na twarzy faceta, dzbanek z kompotem na ścianie czy drzwi "wypadają" nam z ręki. Jak śpiewa Happysad, "miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty...", podpisuję się pod tym całą sobą i uwielbiam tę piosenkę ponad wszystkie te wzniosłe piosnki o miłości. Nic dziwnego, że tak tu prawię o uczuciu, skoro dziś Walentynki. Czy je obchodzę, trudno powiedzieć, na pewno nie są mi obojętne i nie hejtuję zbytnio samego święta, co bardziej tę marketingową machinę, tandetne serduszka w celofanie, obrzydliwe lizaki, misie łapiące kurz i zawalające niepotrzebnie przestrzeń w domu, nie wspominając już o rujnowaniu mojego poczucia estetyki, gdy stoją takie upiory na szafach, komodach i straszą
. Mnie, oczywiście. Każdy lubi coś innego, więc dla jednego miś z serduszkiem to upiór, dla drugiego kochana maskotka, która umila przestrzeń domową. Walentynki dla mnie nie są jakimś wyjątkowym dniem, w którym szaleję od rana, stroję się dla faceta, wyjątkowo zakładam piękną bieliznę, szykuję kolacje, piekę, kombinuję... My obchodzimy takie dni bardzo często. Cała zasada miłości polega na tym, aby nie uzależniać jej od dat, ogólnoprzyjętych świąt czy wydarzeń. Trzeba okazywać sobie miłość na co dzień, dbać o siebie nawzajem, nie od święta, starać się dla drugiej osoby i być dla siebie dobrym. W naszym już długoletnim związku przechodziliśmy różne chwile, ale zawsze wychodziliśmy z tego obronną ręką, bo nasza miłość opiera się na przyjaźni. Niemniej, to, że związek trwa długo, a my jesteśmy już rodzicami, nie zwalnia nas to z obowiązku podsycania żaru. Warto o tym pamiętać, że to, że są dzieci nie oznacza, że nasze zmęczenie musi zawsze wygrywać z namiętnością. To kwestia chęci. Oczywiście, rodzicielstwo ogranicza nas w pewnym stopniu w kwestiach logistycznych, bo dajmy przykład, od tygodnia siedzimy z chorym dzieckiem w domu i wyjść nie możemy na zakupy w celu poszukania sexi bielizny na wyjątkowy wieczór, ani do fryzjera czy kosmetyczki aby zadbać o swój wygląd, bo ani głowy ani ochoty na to w danej chwili nie mamy. Zjedzenie i zrobienie przepysznej kolacji dla dwojga łączy się z pewnymi zakłóceniami, bo albo dzieć nie chce zasnąć, kiedy nasza zapiekanka (btw, pamiętacie moje faszerowane muszle makaronowe sprzed roku?) już doszła w piekarniku i stygnie, a my w proszku, bo szans nie ma na skonsumowanie jej w romantycznych warunkach. Z tą zapiekanką to trochę podobnie jak z nami... gdy dzieć już wreszcie zaśnie, my zjemy tę już zimną kolację, to nagle zbliża się północ, jutro trzeba wstać do roboty więc i na resztę sił już nie ma ;) Na wyjścia do kina, teatru, kolacje poza domem szanse są niewielkie, ale to nie reguła! Czasem się udaje. Ale i tak namawiam do częstszego niż w walentynki, rocznice ślubu czy inne ogólnoświatowe dni wyznawania sobie miłości, zadbać o swój związek. Odłożyć komputer, komórkę, czasem nawet i książkę, odpalić film, napić się wspólnie wina, przytulić się do siebie, porozmawiać o dzieciach, pracy, planach na wakacje, smogu... czymkolwiek, ale być z sobą. Nie musimy obdarowywać się drogimi prezentami, choć może każda z nas w głębi duszy z malutką nadzieją wyczekuje jakiegoś akcentu od swego chłopa w ten Dzień Św. Walentego? Ja w tym roku, po przejściach szpitalnych z Mery, nie wychodzę jeszcze z domu, bo i ona i ja mamy nakaz odpoczynku i siedzenia w domu. Nie mogłam zrobić chociaż drobnego prezentu Menszowi, ale w takich momentach zawsze jest coś co możemy zrobić od siebie. Szybkie, do popołudniowej kawki lub herbaty, które wspólnie będziemy dziś zajadać, nie zwracając uwagi na kalorie, ciasteczka walentynkowe, które obie z Marysią zrobiłyśmy dla naszego faceta i taty. Jak to mówią, przez żołądek do serca... coś w tym jest! Dla mnie każda okazja, żeby ugotować, upiec, zrobić coś dla ukochanej osoby jest dobra! Jeśli tak jak ja nie jesteście fankami walentynkowego kiczu, zróbcie coś od siebie w kuchni, dla rodziny, dla siebie, dla związku! I tak miłość jest najważniejsza! Nie ważne kiedy i jak się ją celebruje :)
Miłego dnia Kochane moje i morza miłości na co dzień!
Szybkie walentynkowe ciasteczka
z wanilią
150 g mąki pszennej
100 g mąki pełnoziarnistej (może być sama pszenna)
1 laska wanilii
100 g cukru (ja się spieszyłam więc dałam cukier waniliowy własnej roboty, wtedy już bez laski wanilii)
2 jajka
1 laska wanilii
100 g cukru (ja się spieszyłam więc dałam cukier waniliowy własnej roboty, wtedy już bez laski wanilii)
2 jajka
125 g masła (zimnego)
Mąkę wysypać na stolnicę, dodać pokrojone masło, zagnieść szybko aby powstała kruszonka. Dodać cukier waniliowy (jeśli nie mamy to zwykły cukier plus wydrążone ziarenka z laski wanilii), 1 jajko i znów zagnieść ciasto do powstania jednolitej masy. Uformować kulę, owinąć folią aluminiową i wstawić na 1 godzinę do lodówki.
Po wyjęciu urywać kawałki ciasta, rozwałkować na grubość ok. 4 mm, wycinać serduszka i stemplować.
Układać na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce.
Rozkłócić jajko z kropelką mleka i posmarować ciasteczka.
Rozkłócić jajko z kropelką mleka i posmarować ciasteczka.
Piec ciasteczka ok. 15 min w temperaturze 175 stopni (grzanie bez termoobiegu, góra-dół).
Przechowywać w metalowym pudełku do tygodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze 😀