poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Przedszkole - nowy etap i idealne kakao daktylowe


Wszędzie dookoła słychać o przedszkolu, szkole, żłobkach. Sfera blogowa kipi wyprawkami do tychże instytucji, którym powierzamy na całe dnie swoje pociechy, i początkowo z drżącymi brodami, by dzieci tego nie zobaczyły zostawiamy je z tymi nowymi ciociami, paniami i idziemy do swoich obowiązków. Mnie to ominęło, osobiście wzbraniałam się i walczyłam o każdy miesiąc do przodu, by być z Marysią w domu. Udało się prawie 2,5 roku, ale nadszedł i nasz koniec. Mała miała jakieś jednorazowe przygody ze żłobkiem, do którego chadzała czasem na 1-2 godziny, ale zakończyła się ta miła rozrywka zapaleniem płuc w szpitalu i zrezygnowaliśmy. Od 1 września Marysia idzie do przedszkola. Będzie 100% przedszkolaczką, niosącą swoje kapcie w plecaczku, będzie robiła mi laurki i ludziki z żołędzi. Będzie jadła zupę całą sobą i biegała siku na nocnik. Wystąpi w pierwszym przedstawieniu i obejrzy może swój pierwszy teatrzyk.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Chwile grozy i pyszna tarta z kozim serem i cukinią


To miał być taki piękny dzień. Marysia wstała prawą nogą! I po drzemce, za drugim razem też :D, Zuzia spała cały dzień, co nie zdarza się zbyt często. A zatem mama miała czas dla siebie, co również nie dzieje się zbyt często, a raczej jest niezwykle rzadkie. No właśnie :D Zrobiłam pyszny obiad... no naprawdę czad! Nie wymagał on zbyt dużego poświęcenia ale musiałam coś zrobić z kozim serem przed wyjazdem i tak powstał pomysł na niego. Munsz wrócił do domu jak pies wąchając zapach unoszący się z piekarnika już od drugiego piętra, wszystko było pięknie, cud malina. Z racji tego, że przede mną były dwa tygodnie na wsi wśród jezior, postanowiłam pojechać jeszcze do naszego ukochanego parku na spacer, na kawę, spotkać się z przyjaciółmi. Spakowałam dzieci, ich torbę z niezbędnikami, jakimś cudem upewniając się, że wszystko jest, nawet te rzeczy, których nie sprawdzam za każdym razem. Chyba jednak matka ma jakiś szósty zmysł! I pojechaliśmy.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Deja vu i obłędne wegańskie pancakes



Pamiętam dokładnie, jakby to było dziś, jak leżała w tym gołębioszarym wózku, taka malutka, jak powiesiłam jej tę grającą krówkę, gdy już nie spała tak ciągle i zaczęła się interesować światem. Jak Kuba dojechał do nas na somińskie wakacje i miał w prezencie dla niej takie wiszące stwory do wózka, żeby można było ją zabawiać wyjącą wniebogłosy po przebudzeniu na spacerze. Pamiętam, jak spała we wrześniu w tym moim ulubionym pajacyku frotte w miętowe kwiatuszki, jej pierwszy uśmiech i skoki rozwojowe, podczas których myślałam, że ja tego nie przeżyję i to się nigdy nie skończy.