poniedziałek, 9 stycznia 2017

Nasze "holizmy" i dietetyczne brownie z kremem daktylowym

Źródło: Pinterest


Kobiety są zakupoholiczkami. Nawet jeśli się zarzekają, że nie, to są. Uwierzcie mi i nie obrażajcie się za to stwierdzenie, bo to co ja ostatnio widziałam w jednej z łódzkich galerii to była totalna i nieopanowana fala zakupoholizmu. Te młode, piękne i prężne, z nienagannym makijażem, jakby dopiero się wyrwały z próbnego w Douglasie, na wysokich obcasach (o zgrozo, podziwiam!), unoszące się między regałami z seksowną bielizną z wyprzedaży, a kolejnymi szpilkami i nową małą czarną, zerkające ponętnie na siebie w co drugim lustrze. Te nieco starsze, z większym bagażem doświadczeń, ukrytym pod spodniem cellulitem, obrączką na palcu lub i nie, ale z tapetą w telefonie, na której widnieją
dwie uśmiechnięte córeczki, czy też mały urwis w bujaczku. Biegające na złamanie karku z wywieszonym ozorem, myślami w głowie czy młody/młoda się już obudził, czy małżonek daje sobie radę z latoroślą i odgarniające nieco spracowaną dłonią niesforny kosmyk włosów opadający na czoło. Te z reguły należą do grupy, które biegają za rzeczami dla siebie, ale w efekcie wychodzą i tak z siatą dziecięcych ubrań, opasek do włosów, szelek, cudnych bucików i perfum lub t-shirtem dla męża. Są i te, dysponujące większą ilością czasu, mogące usiąść sobie na kawę, gdy noga trochę się zmęczy, stukają w filiżankę ładnie pomalowanymi paznokciami i obserwują wirujący tłum, by za chwilę udać się do zary po fajny szal i kolejnego charmsa do pandory. I te, zakładające okulary by przeczytać cenę i skład na metce. Męczące swoje córki ciągłymi telefonami, czy 92 będzie dobre na Antosia a Julka wejdzie w tę sukieneczkę prześliczną w rozmiarze 116. Będzie wyglądać jak aniołek! Każda, absolutnie każda z nich (...nas) jest zakupoholiczką. Jedyne co nas może różnić to zasoby portfela, nastawienie do samych siebie patrzących w lustro, czas, jakim dysponujemy podczas zakupów i to czy jakiś dureń nie wchrzanił nam się na miejsce, kiedy już wrzucałyśmy jedynkę, żeby zaparkować. Wtedy to trzeba będzie po prostu kupić sobie coś na poprawę humoru, albo chociaż usiąść na kawę i ciacho, żeby odreagować palanta, aby nie przyczynił się do zepsucia naszej pięknie zaczętej eskapady. 
I choć męczą nas te zakupy niezmiernie, łazimy upocone nie raz z tymi siatami superokazji, totalnych musthave'ów, na które byśmy sobie w regularnej cenie pozwolić nie mogły, i tłumaczymy sobie w myślach prawie każdy wybór, a bo to nam się już zniszczyło, a to na dziecia za ciepłe nie jest i rękawy jakby przykrótkie. A bo to taka okazja przecież, że się nie zmarnuje i dzieć założy na następną zimę, o ile dobrze wycyrklujemy rozmiar na za rok. A przecież i młodsze później ponosi, to warto kupić coś lepszego a nie pepcowe, co się zmechaci, wybarwi, rozciągnie w praniu czy rozleci. A przecież nawet jeśli teraz w coś nie wejdziemy bo trochę nam się po świętach tu i ówdzie zwiększyło, albo w ciąży przypadkiem jesteśmy, to przecież ciągle w ciąży nie będziemy, a i kilogramy poświąteczne zgubimy. Wiosna idzie! Będzie pasować jak ulał! 😃


Która z nas nie robi tego podczas każdych zakupów? I po cholerę my sobie to tłumaczymy, przecież pan domu i tak ma albo g*no do gadania, albo i tak zdaje sobie sprawę, że jest na straconej pozycji bo i tak zawsze go przegadamy, lub ma dobre serce, w związku z czym i tak zawsze chce żebyś sobie coś kupiła i dzieciom, a on nic nie potrzebuje. Albo należy do tego grona, że i tak jak kupisz i ubierzesz to nie zauważy, a jeśli już, to wybierze milczenie bo tak będzie dla niego bezpieczniej. A nóż już kiedyś miałaś to na sobie i wcale nie jest nowe, tylko nie pamięta albo coś pomylił? Tak, milczenie, drodzy Panowie, to jest dobre wyjście w takich sytuacjach! I tak co roku, albo i dwa razy do roku, tuż po Świętach i w okolicach lipca światowe miasta mody, zwykłe miasta wielkie, duże i te małe, organizują maratony dla zakupoholików, którzy każdą zarobioną złotówę mogliby wydać na totalnie odjechane, niezwykle potrzebne (lub w większości nie) przedmioty, bez których ich jestestwo nie miałoby swojego Ja.
Niech rzuci rękawicę pierwsza z Was, która się ze mną nie zgadza! :) 

A jak już się tak nachodzicie, nawydajecie te ciężko zarobione, to trzeba w tych małych czarnych, w tych szpileczkach wymarzonych, wyglądać... jak marzenie! Stąd przepis dla Was moje Kochane. Totalnie dietetyczne brownie, zdrowe, z moim autorskim kremem daktylowym, który jest taką kropką nad "i" w tym cieście. Zjedzą i mężowie i maluchy - uwierzcie mi! I oczywiście... na zdrowie! :* 

Dietetyczne brownie z buraków 
z kremem daktylowym



Porcja na tortownicę (u mnie ok. 22 cm)


Składniki:
3 średnie buraki (ok. 600 g)
3 garści rodzynek (można pomieszać z żurawiną) 
100 g mąki kokosowej (w wersji bezglutenowej dajemy 200 g)
100 g mąki pszennej, np. pełnoziarnistej (w wersji z glutenem)
4 łyżki oleju kokosowego 
1 płaska łyżeczka sody
1/2 tabliczki dobrej gorzkiej czekolady 
2 łyżki kakao
2 łyżki przegotowanej wody

Składniki na krem:
ok. 15 daktyli suszonych (niesiarkowanych)
200 g serka typu philadelphia (ja używam serka naturalnego Goldessa z Lidla)

Buraki gotujemy w skórkach, po ugotowaniu studzimy, obieramy i ścieramy na tarce o średnich oczkach.
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej.
Łączymy wszystkie składniki razem. 
Wykładamy tortownicę papierem do pieczenia.
Piekarnik nagrzewa na 170 stopni. 
Wykładamy masę do blachy i pieczemy ok. 50 min. 

Daktyle zalewamy wrzątkiem. Odstawiamy na 10 min. Blendujemy na gładką masę, dodajemy do niej serek i miksujemy, aż krem się lekko napuszy.  Wykładamy na ostudzone ciasto. 
Możemy podawać ciasto z malinami, smakuje wtedy... wybornie ;) 






Zainspirowałam się przepisem na brownie buraczane stąd.
Krem wymyśliłam sama :) 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀