piątek, 11 marca 2016

Smaki dzieciństwa


Dokładnie rok temu pakowałam się i szykowałam na wyjazd nad morze. Jest ono dla mnie niezwykle ważne i choć sama z nieprzymuszonej woli wybrałam za swoje miejsce na ziemi Łódź, to za każdym razem gdy wracam na Półwysep czy do Trójmiasta, serce mi bije jak dzwon Zygmunta, oczy się świecą z radości, spać w nocy nie mogę niczym 5letnie dziecko przed wyjazdem na wakacje do babci i jakbym miała ogon to przeciąg bym nim robiła w chałupie merdając ze szczęścia! Morze morzem, ale najważniejsze dla mnie jest, że czeka tam na mnie zawsze
moja największa przyjaciółka, osoba, bez której nie wyobrażam sobie życia, za którą cholernie tęsknię i do której zawsze lecę jak na skrzydłach. Mama. Rok temu spędziłam z Nią cudowny czas, przyjechałam do Sopotu na ponad tydzień ze swoją córką pod sercem i przeżyłam niezapomniane chwile. Trójmiasto jest piękne, zawsze gdy tam jestem mam motorek w dupsku i kursuję między Sopotem a moim ukochanym Orłowem, biegam po lesie i prawie pożeram piasek z plaży :) U Mamy znów czuję się jak dziecko. Każe mi iść się kąpać, gdy uzna, że na to już pora, chce mi robić śniadanie i pilnuje bym nie wychodziła bez czapki. Da mi swoją kurtkę bo moja jest za zimna a nad morzem wieje, po spacerze zrobi gorącą czekoladę, ukroi ukochanego murzynka i zagramy w scrabble. Gdy z Nią jestem czuję, jakby czas się cofnął o jakieś 20 lat... i niezależnie od tego, że sama już jestem mamą i mam swoją upragnioną córeczkę, Mama zachowuje się tak samo. Kocham Ją bardzo za to i wcale nie chcę by się zmieniała ;) Gdy byłam dzieckiem na poprawę humoru albo w wolną niedzielę robiła mi gofry. Cały dom i pół klatki pachniał nimi, a ja na samo wspomnienie o nich przypominam sobie tą malutką kuchnię "w tramwaj", blat, przy którym siedziałam na stołeczku merdając nogami i wpatrywałam się jak znad gofrownicy unosi się pachnąca goframi para i przełykałam ślinkę nie mogąc się doczekać aż będą gotowe! Rok temu, gdy byłam u Sopocie na dwa miesiące przed porodem Marysi, dostałam od Mamy prezent... gofrownicę. Mam nadzieję, że moja Maryśka też będzie miała takie wspomnienia, że historia się powtórzy i może kiedyś będzie z łezką w oku wspominać swoje gofrowe chwile ze mną. Gofry to moje dzieciństwo... cały Hel pachniał nimi latem i mój dom też. I dziś, opływająca szczęściem, bo dziś pakuję walizki i już w trójkę + pies jedziemy do Sopotu, chcę się z Wami podzielić moim wspomnieniem i smakami dzieciństwa. Idealne na wolne weekendowe popołudnie, wieczór filmowy lub kinderparty :)

Niezawodne gofry mojej Mamy


Chrupiące, słodkie, pachnące wakacjami nad morzem...

Składniki:
300 gr mąki pszennej 
1/2 litra mleka
50 gr cukru pudru
1/2 kostki masła (rozpuszczone i przestudzone)
2 jajka
15 gr proszku do pieczenia (ok. 3 łyżeczki)

Wszystkie składniki umieszczamy w misce i miksujemy robotem kuchennym. Pieczemy w nagrzanej gofrownicy na rumiany kolor. (U mnie 7 minut gofrownica potrzebuje aby gofry wyszły wyśmienite). Wyjmujemy na kratkę żeby odparowały.
Podajemy z dżemem, domową frużeliną np. z wiśni, cukrem pudrem, bitą śmietaną lub jemy same, bo są pyszne!








Kochani, ja jadę w swoje ukochane miejsca, otulić się szumem morza, a Wam życzę wspaniałego weekendu i czekam na wieści kto się goframi rozpieścił ;) 



4 komentarze:

  1. :):) No to już! Przepis jest... wyśmienity ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też kocham gofry, szukam lepszego przepisu niż ten z którego obecnie korzystam, więc myślę, że sprawdzę wasz :) a gofry to nasz weekendowa tradycja :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też kocham gofry, szukam lepszego przepisu niż ten z którego obecnie korzystam, więc myślę, że sprawdzę wasz :) a gofry to nasz weekendowa tradycja :P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀