wtorek, 24 listopada 2015

Zołza!


Przychodzą takie chwile w życiu, że się duszę! Teraz jest właśnie taki moment. W domu szpital, klatka schodowa remontowana od 3 tygodni i końca nie widać, syf z gilem w mieszkaniu bo pyłu i kurzu wszędzie pełno, odkurzacz na chodzie cały czas, okna chciałam myć i zasłony zmieniać na nowe a tu szans na to nie widzę... oby do Świąt się udało :) Munsz chory. Do końca tygodnia na zwolnieniu. Okupuje mieszkanie, churcha jak stary gruźlik, Marysię zaraził.  Dziecko z gorączką i wirusem, także tylko ja z psem się jakoś trzymamy. Mówię 'jakoś', bo ja to już na rzęsach chodzę. A pies i tak cały czas śpi. Donoszę gruźlikowi ciepłe herbatki z imbirem, cytrynką, soczkiem malinowym, miodkiem, wieczorem piwko grzane z goździkami, naleweczką, owocki co by dużo witaminek połykał, lekarstwa, syropki, kolacyjki. Gdzieś przeczytałam, że mężczyzna nie choruje, on walczy o życie. Zgadzam się z tym w 100%! Mały gałgan ciągle na cycku bo musi dużo pić, a mleczko mamy najlepszym lekarstwem jest, to wiadomo, więc czasem żałuję, że jakiejś sondy nie mam takiej chociaż 5-metrowej bym mogła czasem karmić, donosić, wieszać, myć i psa wyprowadzić jednocześnie!
No i tak duszno się mi zrobiło bo ani na spacer wyjść nie mogę bo młoda chora, najwyżej do sklepu na chwilkę bo na dłużej przecież dziecka z gruźlikiem nie zostawię. I tak całą dobę na stenbaju jestem. A ja tak uwielbiam te spokojne poranki z Marysią, kiedy malutka ma humor i leży sobie grzecznie w łóżeczku, rozmawia z karuzelą tudzież którymś misiem czy małpką na ścianie, a ja mogę zrobić sobie poranną kawę w swoim paryskim kubku, bo tylko ten w tygodniu wchodzi w grę, bez niego nie ma fajnego poranka i nawet jak jest w zmywarce to muszę go wyjąć i umyć bo w innym rano kawa nie smakuje mi ani trochę :) Na stole leży karteczka na szybko napisana przez mensza przed wyjściem do pracy z miłym słowem dla mnie na cały dzień i tak faaajnie jest. A teraz to od rana zero spokoju bo pies ściska pęcherz i łazi za mną jak cień jak tylko ledwo oko otworzę, macha ogonem, przeciąg robi, to wyjść z nią muszę. I jeszcze po świeże bułki skoczyć, bo skoro jesteśmy wszyscy razem to i śniadanie smaczne się zje zamiast wciągniętego nosem na szybko musli. Non stop coś. I tak kręci się ten gruźlik po domu i żadnej karteczki nie napisze i myć się chce wtedy kiedy i ja chcę, łazienkę zajmuje, obłożnie chory przed komputerem siedzieć ma tylko siłę i klika mi tu tą myszką ciągle i churcha. A dzieckiem i tak się nie zajmie bo przecież zarazki roznosi. A ja tak lubię czekać przez cały tydzień na ten piątunio ukochany i te weekendy wspólne a teraz jestem trochę zołzowata, albo jak taka żona marynarza, która czeka i czeka ale jak wspólna sielanka trwa za długo to się dusi. Czy Wy też tak macie, że Wasze przyzwyczajenia są tak silne, że trudno przestawić się na coś innego i dostosować do bieżącej sytuacji? To tak jak nagle w mieszkaniu znajduje się więcej osób bo są goście albo gdy zaparzysz sobie tę upragnioną poranną kawę, usiądziesz wreszcie, a do drzwi zadzwoni człowiek z administracji, który przyszedł naprawić cieknący kaloryfer. No nie ma jak doskonałe wyczucie czasu! A w sumie to takie śmieszne, że chociażby chwilowe zaburzenie rytmu dnia potrafi wyprowadzić nas z równowagi i spowodować grymas na twarzy na kolejne kilka godzin tego jakże pięknego dnia! 

(Z góry przepraszam urażone przeze mnie żony marynarzy, ale jako dziewczyna znad morza zaobserwowałam to i tamto i naoglądałam się często różnych sytuacji :)).




2 komentarze:

  1. Świetnie Cię rozumiem :) szczególnie w przypadku hydraulika przy porannej kawie :) U mnie ta nieoczekiwana wizyta okazała się bardzo miła, gdyż pan hydraulik był fajnym gościem, pogadaliśmy o dzieciach :) dzień wcześniej dowiedział się, że będzie dziadkiem :D Szkoda tylko, że nie chciał się napić ze mną kawy... ;) Pozdrowienia, dużo zdrówka! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. :-) To prawda, czasem miło porozmawiać sobie z kimś obcym o 'życiu'. A jeszcze w moim przypadku, gdy głównymi odbiorcami, do których się zwracam przez większość czasu są 6-miesięczna łobuziara i suka rasy maltańczyk ;-) Mój poranny gość niestety wparował tylko z buciorami na moją beżową wykładzinę tuż z remontowanej klatki i nie był wylewnie miły :-( Dziękuję za miłe słowa, również pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀