poniedziałek, 16 listopada 2015

O początkach, zmianach i miłości...


Yyyhymmm... dzień dobry:) nastała wiekopomna chwila i pierwszy post pojawia się dziś na Wojslandii. Tak bardzo przebierałam nogami, aby już ruszyć z blogiem, że mam chyba od tego zakwasy! Trochę się stresuję, wiadomo - debiut. Wybrałam dzisiejszy dzień bo i data nie jest mi obojętna.
Mojemu dziecku stuknęło dziś pół roczku (o matko!, to już tyle??!!), nastały długie, jesienne, ale jakże magiczne wieczory, i choć listopad nie jest moim najulubieńszym miesiącem, to właśnie dlatego postanowiłam zagrać mu na nosie i ruszyć właśnie teraz! Już się po tej ciąży ogarnęłam, z dzieckiem własnym rodzonym zapoznałam na tyle, że wystarczy, że spojrzę i już wszystko wiem, schudłam do tego czasu tyle ile zakładałam (noo... prawie tyle, bo jeszcze 2 kilo się gdzieś błąka, ale zrzucam to na karb ilości pokarmu, nadmiaru wody albo połykanego powietrza podczas wielokilometrowych spacerów z Marysią;) ). Przed nami pierwsze Święta we trójkę, kupowanie choinki, tachanie jej na 4te piętro po wąskiej klatce schodowej, pieczenie pierniczków dla przyjaciół i rodziny, raczkująca Maryśka jako mały destruktor i duuużo wolnego czasu razem, bo tata Wojs niedługo na urlop się wybiera dwutygodniowy aż! No tak, wiem, jeszcze przedświąteczne sprzątanie... . Możecie uznać mnie za jakiś totalny wybryk natury, ale i to mnie cieszy bo ja bardzo lubię dbać o swój dom, spędzam teraz w nim sporo czasu i naprawdę kocham to miejsce. Za 7 miesięcy wrócę do pracy... Na samą myśl boli mnie wszystko, że będę musiała oddać pod czyjąś opiekę moją Marysię aż na osiem godzin! No, ale na razie budząc się codziennie rano uśmiecham się do lustra i mówię 'chwilo trwaj...'. Tak szczerze mówiąc, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę szczęśliwa siedząc w domu, JA - pracoholiczka, osoba robiąca tysiąc rzeczy jednocześnie, ciągle gdzieś biegająca, i to na pewno nie po domu, chyba bym wyśmiała! Teraz, też robię mnóstwo rzeczy, ba! nawet czasem sama nie ogarniam i dziwię się, że tak można... aaa można! Jedyne co się zmieniło to MIEJSCE pracy, bo mury korpo zamieniłam na przytulne wnętrza domu, CZAS pracy, który wydłużył się z 8 na 24 godziny na tak zwanym stendbaju oraz szef... a raczej szefowa. Wymagająca nie ma co! Ale jak ja Ją kocham!!!
O! Dziś ma też urodziny moja instruktorka jogi, osoba, dzięki której stanie na głowie sprawia przyjemność a i wyjść z siebie mi czasem trudniej ;) Sto lat Kajuś!
Dobrze, kończę, bo u mnie jak zwykle opowieść wielowątkowa, ale to cała ja.
Myślicie już o Świętach? Jesteście ciekawi naszych przygotowań? A może ktoś, kto Święta z niemowlakiem ma już za sobą, podzieli się cennymi radami i opowieściami? Czekam na Wasze komentarze. Do zobaczenia niebawem! Namaste :)

4 komentarze:

  1. Milutku, Ty wariacie:-D, będę zaglądać i czytać, bo ostatnio po rozmawiać face to face nam trudniej ;-). I życzę oczywiście powodzenia :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zapraszam :) Liczę, że będziesz zaglądać i się spodoba ;) Ściskam!

      Usuń
  2. Aguś!!! Super, ze dołączyłaś do grona moich ulubionych blogerek �� ja tak lubię czytać wywody młodych mam���� wiem wtedy, ze nie tylko u mnie doba moglaby trwać 48h �� będziemy zaglądać do Ciebie często. Powodzenia !!!!!��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdeczne Kiniuś :) ojj tak 48h to byłby najbardziej odpowiedni wymiar trwania naszego dnia ale robimy co możemy przy 24h a i tak nam dobrze idzie, nieprawdaż? :) ;)

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze 😀